Sting – Warszawa, 30.07.22 (My Songs Tour) [Relacja]

Ten koncert miał odbyć się dwa lata wcześniej. Na szczęście w końcu się udało. Sting, który pół roku po krakowskim występie w 2019 r. miał wrócić na PGE Narodowy w ramach tej samej trasy, zawiesił plany koncertowe z powodu epidemii koronawirusa. Warszawski koncert mógł więc przypominać klimatem krakowskie wydarzenie – zarówno pod względem doboru utworów, jak i ich aranżacji. Miał jednak zupełnie inny klimat. Pojawiło się także kilka nowości.

Trzon zespołu – podobnie jak w Krakowie – to w dużej mierze skład z trasy Stinga i Shaggiego z 2018 roku. Jamajczyk Kevon Webster na klawiszach, Gene Noble i Melissa Musique w chórkach oraz duet gitarzystów – Dominic i Rufus Miller – ojciec i syn. Nowym perkusistą został Zach Jones, który już wcześniej wbijał bębny m.in. na album 44/876. To jego uderzenia rozpoczęły dynamiczne Message In A Bottle, grane wcześniej przez Stinga z The Police. Utwór, podobnie jak kilka innych kompozycji z lat 70. i 80. został zagrany w niższej tonacji. Warszawska publiczność przyjęła pierwsze dźwięki z ogromnym entuzjazmem. Sting imponował formą wokalną, a gitarowe harmonie były zgrabnie uzupełniane przez organy Webstera. Englishman In New York, kolejny radiowy hit, został przedstawiony w ciekawej, rockowej wersji, ale z poszanowaniem oryginalnego nagrania. Webster grał charakterystyczne frazy pizzicato, a Shane Seager partię na harmonijce ustnej – bardzo podobną do tej, którą w wersji studyjnej sformułował Branford Marsalis na saksofonie. Kolejny hit w niższej tonacji – Every Little Thing She Does Is Magic – zabrzmiał jeszcze ciekawiej niż w oryginale. Głębiej i nieco poważniej, choć tematyka utworu jest dość banalna. Sting, śpiewający z mikrofonem nagłownym, swobodnie spacerował po scenie, nawiązując od czasu do czasu kontakt z publicznością.

Powiewem świeżości były utwory z najnowszego albumu Stinga, The Bridge [Recenzja]. Płyta, która ukazała się w zeszłym roku, okazała się jednak niewystarczającym powodem, by zaktualizować nazwę trasy. Sting pozostał przy haśle My Songs, skupiając się przede wszystkim na promocji składanki ze swoimi największymi hitami nagranymi na nowo [Recenzja]. If It's Love, pierwszy singiel z The Bridge, został przyjęty ciepło, choć oczywiście nie wywołał takiej euforii, jak jego poprzednicy. Miło słyszeć, że utwory – nawet te najnowsze – ulegają ciągłym modyfikacjom. W przypadku If It's Love to m.in. nowe, dłuższe intro oraz wyższe dźwięki gitary Dominica Millera w refrenie, dzięki czemu jest ciekawiej. Rushing Water, drugi singiel z The Bridge to utwór stworzony do gry na żywo. Świetny, chwytliwy motyw i charakterystyczny refren dobrze odnalazły się w zaszczytnym gronie przebojów. Tu również pokuszono się o drobne zmiany – zespół bawił się akcentami, przerywając na chwilę grę głównego motywu, niczym przed kilkoma laty w Seven Days. Sting zmodyfikował również ostatnie frazy "Ease into the water". Ciekawe jednak, że muzycy nie dali szansy publiczności, by nagodzić utwór brawami – piosenka płynnie przeszła w kolejną. If I Ever Lose My Faith In You wskoczył do setlisty w połowie czerwca. Kompozycja została zaprezentowana w prostej, albumowej wersji z harmonijką ustną. Bez chwili wytchnienia, spokojne outro przerodziło się w nieco zmodyfikowany Fields Of Gold. Dominic Miller odrzucił gitarę klasyczną i zdecydował się na grę akordami na swoim nowym blond Telecasterze. Solówkę zagrał Rufus – na barytonowej gitarze elektrycznej. To te same, znane dźwięki, ale grane oktawy niżej. Efekt okazał się bardzo ciekawy. Utwór zyskał również nowe outro, bazujące na głównym motywie. Przed Brand New Day Sting wdał się w rozmowę z Seagerem, sugerując, że musi wcielić się w trudną rolę zagrania partii harmonijki ustnej, którą w wersji albumowej wykonał Stevie Wonder. Faktycznie, utwór był popisem Seagera. Energetyczny utwór z nowymi padami syntezatorowymi poderwał po raz kolejny publiczność zgromadzoną na Stadionie Narodowym. Kolejny "klasyk" – Shape Of My Heart – został zaprezentowany w połączeniu z Lucid Dreams, utworem rapera Juice WRLD. Partie rapu należały w tym przypadku do Gene'a Noble'a ze swoim wielooktawowym, soulowym wokalem. Warto dodać, że zespół kompletnie zawalił bridge. Wątek stracił Dominic Miller, grający na gitarze klasycznej oraz Webster. Solo miał grać tam Seager, który wydusił kilka fałszów, a gdy już zaczął grać dłuższą frazę, Sting zaczął śpiewać kolejną zwrotkę.

Kolejny utwór to nowość w setliście, niegrana od kilku lat. Heavy Cloud No Rain z płyty Ten Summoner's Tales został odświeżony, a ciekawym rozwiązaniem było nawiązanie dialogu Stinga z Musique. Nie zabrakło również charakterystycznej solówki Dominica Millera, którą pochwalił w trakcie gry lider zespołu. Zabrakło natomiast niezwykle udanego Wrapped Around Your Finger, które wypadło z setlisty na korzyść wspomnianego utworu. Powrót do muzyki The Police – najpierw Walking On The Moon (oczywiście w obniżonej tonacji), a później So Lonely z wplecionym fragmentem Everything's Gonna Be Alright Boba Marleya. Ten fragment koncertu zdradził (nie pierwszy raz) inspiracje Stinga reggae, a jak ryba w wodzie czuł się Rufus Miller i Kevon Webster. Kolejne płynne przejście bez przerwy na oddech – tym razem Desert Rose. Jeden z największych hitów Stinga był popisem przedstawicieli rodziny Millerów. Na koniec podstawowego setu pojawiły się dwa kolejne utwory The Police. Zróżnicowane dynamicznie King Of Pain Sting zaśpiewał wraz ze swoim synem, Joe Sumnerem, wymieniając się z nim frazami w zwrotkach. Popis solowy dał również Dominic Miller, a gitarową frazę zakończył – jak za dawnych lat – w innej tonacji, co dało bardzo interesujący efekt. Every Breath You Take to element obowiązkowy każdego występu Stinga. Około 30 tys. słuchaczy z euforią przyjęło pierwsze dźwięki charakterystycznego riffu. I to tyle. Zespół opuścił scenę po godzinie i 15 (słownie: piętnastu) minutach.


Muzycy wrócili, by przypomnieć kolejny hit – Roxanne – jak zawsze, w wersji z jamem między zwrotkami. Przed ostatnim utworem na scenie pojawił się Maciej Stuhr, który usiadł obok Stinga i tłumaczył jego słowa. "Alternatywa dla demokracji to przemoc, opresje, zniewolenie i milczenie. Ta alternatywa to tyrania. Musimy bronić wolności, by być sobą. Wojna w Ukrainie to absurd zbudowany na kłamstwie". Podsumowaniem przesłania Stinga było kameralne Fragile, w którym główny bohater wieczoru, tradycyjnie, grał na gitarze klasycznej. Co ciekawe, Stuhr nieśmiało wsparł Stinga wokalnie w refrenach. Po krótkim pożegnaniu Brytyjczyk pojawił się na scenie z kieliszkiem wódki i wypił symboliczny toast.

To był bardzo energetyczny, ale krótki występ, w którym zabrakło przestrzeni pozwalającej na odpowiednie wybrzmienie poszczególnych utworów. Tym warszawski koncert różnił się od krakowskiego. Dwie rzeczy pozostały niezmienne – świetna forma Stinga i jego stałe punkty w setliście, bez których nie mógłby się odbyć żaden koncert. Szkoda tylko, że muzyk nie przewidział więcej miejsca na mniej oczywiste utwory, które z powodzeniem gra na przedkoncertowych próbach. W trakcie tej warszawskiej zagrał m.in. Why Should I Cry For You oraz absolutną perełkę – przestrzenne When The Angels Fall. Oba z niedocenianego albumu The Soul Cages.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz