Chris Rea – Auberge (1991) [Recenzja]

Chris Rea to ikona muzyki lat 80. i 90., ale również pewne zjawisko. Jest autorem wielu hitów, w tym dość rzewnych ballad o tematyce miłosnej oraz piosenki startującej w corocznym konkursie na przebój świąteczny. Tymczasem jest przede wszystkim świetnym gitarzystą bluesowym. Wyróżnia go również charakterystyczny, niski i szorstki wokal. Płyta Auberge, po romansie z brzmieniami lat 80., okazała się powrotem do akustycznych brzmień. Jest zarazem jednym z najrówniejszych albumów Brytyjczyka.

Album zaczyna się dźwiękowym obrazkiem. Śpiew ptaków, ktoś gwiżdże, przewraca butelki, otwiera drzwi do Oberży, aż w końcu odpala samochód. Nagle pojawiają się narastające gitary grane legato i delikatne, śpiewne dźwięki hammonda. Harmonijka. Startuje Auberge, utwór z niezwykle udanym, nośnym motywem, który swojego czasu był przecież radiowym hitem. To bogato zaaranżowane, bluesowe granie ze szklankowym stratocasterem granym techniką slide i sekcją instrumentów dętych. Szczególnie ten ostatni składnik dodaje kompozycji animuszu i wzmaga nośność utworu. Po mocnym bluesowo-rockowym początku czas na balladę. Gone Fishing to utwór prowadzony przez gitarę akustyczną, fortepian Maxa Middletona i  nastrojowe dęciaki. Utwór nabiera na intensywności wraz z wejściem perkusji (Martin Ditcham), przeszkadzajek i delikatnych akcentów gitary dobro (Anthony Drenman). Całość doprawia orkiestra, która dodaje do muzyki filmowego zacięcia. To utwór bez nagłych zmian klimatu czy – posługując się terminologią filmową – bez screamerów. Momentami robi się słodkawo – czy za słodko? To pytanie do słuchacza. Jest tu również wiele miejsca na solowe popisy Chrisa, który prezentuje całą paletę elektrycznych brzmień. You’re Not A Number rozpoczyna się bluesowymi frazami gitary i charakterystycznym wokalem Rei. Podobnie, jak poprzednik, utwór nabiera dynamiki wraz z kolejnymi zwrotkami. Pojawia się perkusja i obowiązkowe na tej płycie dęciaki. Solówka to ponownie definicja fenderowskiej „szklanki”. Heaven to druga propozycja, której niektórzy mogą zarzucić zbyt dużą dozę słodkości. Fani Chrisa mogą z kolei stwierdzić, że materiał mocno nawiązuje do sielankowej płyty On The Beach. Gitarzysta, z pomocą Drenmana grającego na gitarze dobro, maluje przyjemne dla ucha, delikatne pejzaże. Nie ma tu miejsca na brzmienia przybrudzone przesterami. Podobnie zaczyna się Set Me Free. To rozbudowany, ponad siedmiominutowy utwór, który prowadzi podniosła orkiestra. Wraz z wokalem Rei pojawiają się kolejne instrumenty – pianino, delikatny hammond (gra na nim sam gitarzysta) oraz perkusja. Utwór odróżnia od innych ballad większa doza dramatyzmu. Uwagę przykuwają również frapujące zmiany akordów w przejściu przed refrenem. Przed finałem, czyli długą solówką, mamy udany zabieg – wyciszenie. Wszystko po to, by po zwrotce do gry wróciły po kolei wszystkie instrumenty. Na koniec firmowe zagrania Chrisa, grającego swoją ulubioną techniką slide. Gitarzysta brnie coraz wyżej, wychodząc nawet poza progi gitarowego gryfu. Red Shoes otwiera rytmiczny motyw grany na tubie (!). Gitara slide, prosty rytm perkusji i powtarzający się refren. Brzmi singlowo. Efekt jest taki, że utwór brzmi nieco naiwnie, a fraza tytułowa, powtarzana w kółko może zmęczyć. 


Sing A Song Of Love To Me to kolejna ballada. Do bólu ładna i – w dodatku – o tematyce uczuciowej. Najciekawiej robi się w solówkach. Brzmienie gitary Rei jest śpiewne i dopieszczone. Every Second Counts wyróżnia się rytmem reggae. To mariaż karaibskiego rytmu z bluesem. Efekt jest bardzo ciekawy – tym bardziej że puls uzupełniają w kolejnych zwrotkach smyki. Wokal Chrisa uzupełniają niezliczone gitarowe, śpiewne frazy. Wraz z kolejnymi minutami do głosu coraz mocniej dochodzi orkiestra. Kapitalnym momentem jest długie outro. Rytm cichnie, dźwięki "perkusyjnego" hammonda są coraz wyższe. Orkiestra odłącza się od utworu, grając ponad minutową, solową opowieść. "Every second counts" szepcze Rea. Nagle dynamiczne wejście perkusji – płynnie zaczyna się Looking For Summer. To jeden z największych przebojów muzyka, rozpoznawalny już od pierwszych dźwięków akordów gitary klasycznej. Tę charakterystyczną frazę zna chyba każdy – wyśpiewuję ją gitara elektryczna grana techniką slide i organy hammonda. To właśnie ten motyw jest najważniejszym elementem utworu – przecież charakterystycznego refrenu tu nie ma, zaledwie jedna, powtarzana i prosta fraza tytułowa. Uwagę zwraca również przejmująca, kameralna solówka końcowa. W tle gwiżdże hammond. And You My Love otwiera bas Roberta Ahwaia, a każda nuta jest grana naprzemiennie na dwóch oktawach. To prosty zabieg dodający dynamiki. Rytm jest uzupełniany przez przestrzenne gitary oraz niski wokal Rei. Podobnie, jak w poprzednich kompozycjach – jest gitarowo, a z kolejnymi taktami coraz mocniej do głosu dochodzą smyki. Te z jednej strony wzmacniają rytm prostymi szarpnięciami w trakcie solówki, a z drugiej strony dodają nową melodię. Płytę kończy przejmująca ballada fortepianowa. The Mention Of Your Love ma niespotykany w innych fragmentach płyty dramatyzm. Potęguje go oczywiście orkiestra. To ona jest tu główną bohaterką. W kontekście całej płyty – to tak naprawdę cichy bohater wszystkich utworów i rozwiązanie, dzięki któremu Rea zrezygnował z syntezatorów.


Auberge to udana płyta, ocierająca o klimat easy listening. Jest kolekcją przyjemnych, organicznych brzmień, które uspokajają i wyciszają słuchacza. Najmocniejszą stroną płyty są kapitalne brzmienia gitar, w szczególności solówki grane techniką slide. Nawet te najmocniejsze momenty niosą za sobą optymizm i swoistą lekkość. Płyta jest niezwykle spójna, choć jej przeciwnicy mogliby powiedzieć, że Rea korzysta w większości utworów z powtarzających się zabiegów aranżacyjnych. 


WERDYKT: ★★★★★★★ – interesująca płyta



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz