Iggy Pop – The Idiot (1977) [Recenzja]

Debiut solowy Iggiego Popa to album porażający klimatem, brudem i przesterem. Oparty na gitarowo-elektronicznych brzmieniach, jest rozwinięciem prostej rockowej muzyki The Stooges. Nic dziwnego – "The Idiot" był bowiem tworzony wspólnie z Davidem Bowiem, który w tamtym okresie fascynował się brzmieniem niemieckiego krautrocka. Obaj panowie nagrywali i walczyli ze swoimi nałogami – najpierw we Francji, a później w Berlinie. Efektem tych sesji jest dynamiczna i przytłaczająca płyta, a jej rozwinięciem – album "Low" Bowiego.

Płytę otwiera Sister Midnight, prowadzony przez charakterystyczny gitarowo-basowy riff. Niepokojącego klimatu dodają elektryczne, nieregularne dźwięki, pojawiające się między frazami Iggiego. Niejednoznaczny utwór jest jedną z najbardziej chwytliwych propozycji na płycie – pomimo swojej specyficznej produkcji i "brudnego" brzmienia. Przesterowany jest również sam wokal Popa, który w swój charakterystyczny sposób frazy wykrzykiwane uzupełnia melorecytacją. Nightclubbing to swoisty elektroniczny blues, w którym oprócz automatu perkusyjnego dominują przeszywające, niskie syntezatory imitujące brzmienie orkiestry (ang. string machines). Prostą linię melodyczną uzupełnia bluesujące pianino. Pop zostawia też sporo miejsca gitarowym solówkom z efektem wah-wah. Ciekawym zabiegiem w drugiej zwrotce jest nałożenie dwóch partii wokalu – śpiewu oraz niższej, mówionej. Dość "rozrywkowy" tekst traktujący o nocnych przechadzkach i wizytach w klubach, w połączeniu z ciężką muzyką tworzy przejmujący i ciężkostrawny obraz. Funtime to kompozycja czerpiąca w dużej mierze z punku. Szybki, prosty rytm uzupełniają niskie syntezatory i niepokojące, elektroniczne dźwięki. Kluczowy jest tu jednak wokal Iggiego. W zwrotkach uzupełniają go dodatkowo powtarzalne frazy śpiewane przez Bowiego. Twórca "Station To Station" gra tu nie tylko na instrumentach klawiszowych, ale również na gitarach. Są one szczególnie słyszalne w przejściach między zwrotkami. Niespodziewane zmiany akordów z D do E wywołują klaustrofobiczny efekt, dodatkowo wzmacniany przez powtarzające się krzyki głównego bohatera płyty. Baby to propozycja oparta na przesterowanym basie i prostym motywie wokalu oraz syntezatora ARP Solina. Sporo tu chaosu – głównie za sprawą fortepianowych i gitarowych wtrętów. Podobnie, jak w poprzednich utworach, wokal Iggiego jest mocno przesterowany, trudny w odbiorze.

Druga połowa albumu przynosi słuchaczom dłuższe, bardziej rozbudowane kompozycje. Singlowy China Girl to propozycja rozsławiona przede wszystkim przez Bowiego, który sięgnął po utwór sześć lat później, przygotowując album "Let's Dance". Pierwsza wersja to kawał rockowego, gitarowego grania, przyprawionego Soliną, zabawkowym pianinem oraz partiami saksofonu. Pomimo chwytliwego brzmienia i tekstu, utwór sprawia wrażenie nieco zadumanego, melancholijnego. Dopiero w instrumentalnym outro, do instrumentów dołącza wyrazista, kostkowana gitara, tamburyn i nowy, gitarowy motyw. To jeden z najciekawiej rozpisanych utworów na płycie. Zaplanowany, rozbudowany, rozwijający się w kolejnych minutach. Niemający w sobie dzikości i chaotycznego charakteru – tak, jak poprzednie kompozycje. Dum Dum Boys to ponad siedmiominutowy kawał niespiesznego, rockowego grania. W niepozornym intro, do przygrywającego pianina Pop wspomina w krótkim monologu swoich przyjaciół z The Stooges. Wejście perkusji (Dennis Davis) zwiastuje jednak mocniejsze brzmienie. Utwór prowadzi charakterystyczny motyw gitary. Niespieszne tempo zostawia sporo przestrzeni basowi i klawiszowym wtrętom. Iggy balansuje na granicy śpiewu i melorecytacji, w swoim firmowym, nieco niechlujnym stylu. W mocniejszych momentach wspiera go dodatkowo w chórkach David Bowie. Tiny Girls to nieoczekiwana zmiana klimatu. Gwiazdą utworu jest saksofon, na którym Bowie gra blisko minutowe intro. To spokojny, rockowy utwór o balladowym zabarwieniu i rzecz, która może zginąć pomiędzy pozostałymi propozycjami, zawartymi na albumie. Czas na finał – Mass Production. Utwór niezwykle rozbudowany, skomplikowany strukturalnie i trudny w odbiorze. Z szumu wyłania się ostre, syntezatorowe arpeggio. Może kojarzyć się z syreną alarmową lub powtarzalnym procesem produkcyjnym. To potężne brzmienie, niemalże naśladujące nautofon. Iggy wykrzykuje kolejne wersy do partnerki, którą chciałby wymienić na lepszy "egzemplarz", zachowując przy tym część jej cech. Tekst jest wynikiem obserwacji wokalisty – ludzie wymieniają partnerów niczym stare produkty. Niespodziewane, ostatnie wersy ("She's almost like you, and I'm almost like him") zasiewają jednak ziarno niepewności i akcentują tajemniczość tekstu Popa. W zwrotkach słyszymy powtarzalny dźwięk niskiego syntezatora, oraz charakterystyczny riff grany na gitarze oraz instrumentach klawiszowych. Jeszcze mroczniej robi się w czwartej minucie kompozycji. Wtedy głos zabierają przeszywające syntezatory Bowiego. Dźwiękowa magma. Na początku chłodne i siarczyste brzmienie, którego dźwięki są coraz wyższe. Następnie beznadziejne, rozstrojone, wysokie dźwięki kilku partii syntezatorów (niektóre źródła internetowe podają, że Bowie zarejestrował tę partię na ARP Odyssey). W tle słyszymy również kolejne instrumenty, naśladujące syrenę policyjną, a na koniec – powraca pierwotne, siarczyste brzmienie. To przeszywający, ponad minutowy obraz dźwiękowy. Po ostatniej zwrotce syntezatory wracają ze zmasowaną siłą – coraz to wyższe i wyższe dźwięki w konsekwencji przechodzą w elektroniczną partię otwierającą utwór. Ponad osiem minut grania bez ograniczeń czy półśrodków, z wizją tego, jakie emocje ma ono wywoływać u słuchacza.

"The Idiot" to bezkompromisowa mieszanka rockowo-punkowej energii z przeszywającą elektroniką, naśladującą momentami dźwięki silników czy maszyn. Płyta ma niepowtarzalny klimat, który był później obiektem kolejnych operacji dźwiękowych Bowiego na albumach "Low" oraz "Heroes". Stylistycznie to właśnie te trzy albumy, które kojarzy wspomniane nazwisko, najmocniej nawiązują do stylistyki krautrocka. "The Idiot" jest zdecydowanie bardziej zbliżony stylistycznie do tzw. "trylogii berlińskiej", niż płyta "Lodger" Bowiego. Efektem jego współpracy z Iggym Popem jest niepowtarzalny album, o brzmieniu pozbawionym jakiejkolwiek nadziei. W tym chaosie i niedbałości jest jednak piękno i co najważniejsze – duża dawka emocji. 

WERDYKT: ★★★★★★★★★ – płyta bliska ideału
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz