Duet Stinga z Shaggym to jedna z
największych niespodzianek roku. Muzycy po raz pierwszy weszli do studia w 2016
roku i zarejestrowali singiel Don’t Make Me Wait. Współpraca przebiegała jednak
na tyle dobrze, że powstał „44/876” – wakacyjny album utrzymany w klimatach
reggae.
Płytę otwiera tytułowa, czysto dancehallowa
kompozycja. Syntezatory, elektroniczny beat i charakterystyczny efekt MLG horns
nie jest najlepszą zapowiedzią albumu. W karaibski klimat wprowadza gospodarz,
Shaggy, który zaprasza Stinga do podróży na Jamajkę. Chyba ciężko o bardziej
toporny i dosłowny tekst. 44/847 zdecydowanie odstaje klimatem i produkcją od
reszty kompozycji, a to dlatego, że brakuje w niej akustycznych instrumentów i
choć odrobiny polotu. Reggae pojawia się natomiast w Morning Is Coming. Należy
przyznać, że charakterystyczny rytm na dwa został bardzo smacznie zmieszany z
partiami dęciaków i gitar. Całość ozdabiają refreny śpiewane w harmonii przez
Stinga oraz delikatne wstawki Branforda Marsalisa na saksofonie sopranowym. To
pierwszy występ wybitnego jazzmana na płycie Stinga od 2010 roku. Kolejny singiel, Waiting For The Break Of
Day, to wyraźny zwrot w stronę brzmienia The Police. Po delikatnym,
fortepianowym intrze, na pierwszy plan wysuwa się mocna perkusja i swingujący
bass Stinga. Mimo że Shaggy uzupełnia utwór swoimi deklamowanymi wstawkami, nie
ma tu mowy o karaibskim klimacie. Całość opiera się na dźwiękach clavinetu i
przestrzennych syntezatorów, które mogą kojarzyć się z płytą „Sacred Love”,
wydaną przez Brytyjczyka w 2003 roku. Warto podkreślić, że „44/876” został
naprawdę dobrze wyprodukowany i zmiksowany. Muzycy, często za pomocą
oldschoolowych instrumentów, bardzo dobrze uchwycili wakacyjny klimat, a
wykonanie może kojarzyć się z popem z lat 90. (w tym przypadku to komplement).
Takie granie uchwycono w Gotta Get Back My Baby – przestrzennej kompozycji z
elementami reggae i chwytliwym refrenem. Obaj wokaliści dzielą się tu partiami
niemalże po połowie i uzupełniają się celująco. Co ciekawe, utwór w podobnej formie ukazał się już w 2012 roku, na solowym krążku Shaggy'ego, "Rise". Wtedy nosił tytuł Get Back My Baby. Piątą propozycją duetu jest
Don’t Make Me Wait, od którego rozpoczęła się wspólna praca w studio. Tak
naprawdę była to piosenka Shaggy’ego, do której dwa lata temu Sting dołożył
swoje wysokie wokale. Wyraźny, wyjątkowo chwytliwy refren został bardzo dobrze
przyjęty przez stacje radiowe, ale patrząc z perspektywy całego albumu, to
jeden ze słabszych utworów. Bardzo dobrą singlową propozycją może być natomiast
Dreaming In The U.S.A., który aranżacją przypomina soulowe nagrania wytwórni
Motown z lat 60. Paradoksalnie, to kolejny bardzo „stingowy” utwór. W refrenach
i zwrotkach przemycono gitarę z Roxanne The Police. Genialnie brzmią również
dwa cichsze fragmenty utworu. Pierwszy oparty jest na przestrzennych chórkach
Stinga i instrumentach z nałożonym pogłosem, drugi to natomiast tłumiona,
klimatyczna partia gitary Dominica Millera. Utwór jest bardzo pomysłowo
zaaranżowany i nawiązując do jego tekstu – zabiera nas w swoistą podróż. 22nd
Street to rzecz, która spokojnie mogłaby ukazać się na jednej z pierwszych płyt
solowych basisty The Police. Dużo tu przestrzennych, gitarowych brzmień oraz
pozytywnych, słodkich wstawek instrumentów klawiszowych. Jeden z najlepszych
utworów na płycie. No dobrze, w takim razie gdzie to reggae? Należy przyznać,
że pokaźna część utworów to lekki pop z ewentualnymi wstawkami rodem z Jamajki.
Inaczej jest już na przykład w Just One Lifetime, gdzie rytm na dwa uzupełnia
całe stado dęciaków i funkowa, tłumiona gitara elektryczna. Pokusiłbym się o
stwierdzenie, że to najlepszy refren na płycie, w którym Sting pokazuje pełnię
swoich umiejętności. Mocną stroną utworu
jest również tekst, który zachęca do poprawy stosunków międzyludzkich. Brytyjczyk
użył w nim fragmentu wiersza „Mors i cieśla” Lewisa Carrolla. Klimatycznym,
bardzo udanym i rozbudowanym utworem jest Sad Trombone. Niespieszna kompozycja
z rytmem na dwa ozdobiona jest charakterystycznym riffem granym, nomen omen, na
puzonie. Wnikliwi dopatrzą się kalki motywu z History Will Teach Us Nothing,
który Sting nagrał w 1987 roku. W refrenie jest tu również sporo smaczków z
Sister Moon. To kolejny utwór, który zawłaszczył sobie Sting. Shaggy ubarwia go
jedną krótką zwrotką i kilkoma wtrąceniami. W poszukiwaniu Jamajczyka warto zwrócić
uwagę na To Love And Be Loved oraz Crocked Tree, dwa nieco chaotyczne utwory w
karaibskim klimacie. Shaggy prezentuje w nich swój niezwykły głos, który jest w
niezmiennie dobrej formie od ponad dwudziestu lat. Płytę kończy Night Shift,
zwracający uwagę wykorzystaniem sampli imitujących prace na budowie. Powtarzany
w kółko refren uzupełniają wokale córki Stinga, Eliot Sumner, oraz infantylne
wtrącenia saksofonu i fletu.
Album stworzony przez muzyków z teoretycznie
dwóch innych światów zawiera interesujący materiał. Kompozycje, teoretycznie
bliższe Shaggy’emu, zostały mocniej naznaczone przez Stinga. Decydującym
czynnikiem okazała się umiejętność śpiewu – wszystkie refreny przejął
Brytyjczyk, przez co częściej pojawia się na nagraniach. Sting chyba nigdy nie
był w swojej solowej karierze tak blisko muzyki The Police, jak na „44/876”. Co
więcej, duet z Shaggym zdecydowanie przebija poprzednie wydawnictwo
instrumentalisty, „57th & 9th”. Wspólna praca wyszła na dobre także
Jamajczykowi, który od co najmniej dziesięciu lat nie miał pomysłu na swoją
twórczość i nie prezentował ciekawego materiału.
WERDYKT: ★★★★★★★ – interesująca płyta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz