Dylan Howe – Subterranean (2014) [Recenzja]

Dylan Howe, perkusista jazzowy, syn Steve'a Hove, gitarzysty Yes, pokusił się o niecodzienny projekt. Zebrał instrumentalne utwory Davida Bowiego nagrane w Berlinie (z płyt "Heroes" i "Low") i na ich podstawie stworzył album jazzowy. Wydaje się, że przeniesienie muzyki ambientowej (Bowie tworzył ją bowiem z Brianem Eno, propagatorem tego gatunku) na realia rytmicznego jazzu jest niemal niemożliwe. Howe, jako perkusista, dopisał do utworów sekcje rytmiczne, przez co utwory nabrały zupełnie nowego wymiaru.

Na płycie niemal w równych ilościach, połączono brzmienie instrumentów akustycznych i elektrycznych. Przykładem takiego grania może być Suterraneans, ponad ośmiominutowy utwór, którego podstawę tworzy przestrzenny syntezator i oszczędne brzmienia kontrabasu. Na początku na pierwszy plan wybija się syntezator solowy, który odgrywa partię wokalu Bowiego. Z czasem pojawia się też saksofon, który dubluje tą partię. Gra Howe'a na perkusji wydaje się być coraz gęstsza i mocniejsza, a całość dopełnia dopisana na nowo solówka na pianinie Rossa Stanley'a. Bardzo mocną częścią płyty jest następujący Weeping Wall. "Nowa" wersja powala rozmachem, którego brakowało oryginałowi. Kompozycja nabrała dodatkowego wymiaru, prawdopodobnie za sprawą sekcji rytmicznej i dęciaków, których nie przewidział w swojej wersji Bowie. Jest tutaj dużo syntezatorów, a tło uzupełniają też dzwonki, które imitują brzmienie nagrania z 1977 roku. Całość uwieńczyła nerwowo grana solówka Howe'a, w trakcie której pojawiały się tylko chwilowo inne instrumenty. Kompozycja została przearanżowana i zrestrukturyzowana w mistrzowski sposób. Inna propozycja z "Low", Art Decade, zaczyna się od chaotycznych dźwięków syntezatorów i werbla, by później przejść w dostojny, rozbujany utwór z wyraźnie zarysowanym motywem przewodnim. Na pierwszy plan wychodzi tutaj ponownie pianino Stanley'a. Interesująco wypadła też Warszawa, w oryginale brzmiąca niemalże jak ludowy utwór. W nowej wersji została podzielona na cztery części. Pierwsza, powolna, wydaje się być bardzo mroczna i całkiem wiernie oddaje ducha oryginału. Od drugiej minuty (utwór trwa aż jedenaście) pojawia się nowy, szybszy rytm, a kompozycja wypada bardzo delikatnie. Mimo tego nie brakuje tutaj mrocznych syntezatorów zapełniających tło. Ostatecznie, kompozycja zwalnia i wokal Bowiego odtworzony jest na pianinie. Do całości dołącza też saksofon, w trakcie którego ponownie utwór nabiera tempa i przechodzi w typowo jazzowe granie, rodem z płyt Milesa Davisa. Na albumie nie brakuje eksperymentalnego brzmienia, które tak bardzo cechowało oryginalne kompozycje. Przykładem może być Neuköln, które zostało przez Howe'a podzielone na dwie części  Night i Day. Pierwsza z nich, opiera się na mrocznym riffie syntezatora, wzbogaconym solówką na fortepianie i bardzo dynamiczną grą perkusji. W części "dziennej" ta sama kompozycja jest grana wolniej, bardziej płynnie, a główny motyw wzbogaca dodatkowa partia syntezatora. Utwór płynnie przechodzi w delikatny Moss Garden, który z całego zestawu utworów na płycie, został zagrany najwierniej w stosunku do oryginału. Kompozycja zachowała ambientowy klimat. Pojawia się koto (gra na nim Steve Howe), tradycyjny, japoński instrument, którego Bowie użył w trakcie nagrywania albumu "Heroes". Całość wzbogacają melodyczne brzmienie pianina i syntezatorowe szumy. Bardzo klimatyczne nagranie. Na "Subterraneans" pojawiły się też dwa utwory, które zostały nagrane przez Bowiego w Berlinie, ale ukazały się w jego dyskografii po wielu latach, jako "bonus tracks". All Saints zostało rozbudowane do jedenastu minut. Jest najmocniejszym utworem w zestawie, zapewne przez to, że psychodeliczny, syntezatorowy motyw wsparty jest gitarą elektryczną (gra na niej Adrian Utley). Później utwór bardzo płynnie przechodzi w dynamiczne, ale akustyczne, jazzowe granie. Solówkę na saksofonie gra tutaj Brandon Allen. Zupełnym przeciwieństwem jest powolne, podniosłe Some Are. Więcej tutaj miejsca na delikatne dźwięki pianina i kontrabasu (Mark Hodgson).

Bardzo trudne zadanie, które stało przed Dylanem Howem, zostało zrealizowane bardzo dobrze. Gdyby nie informacja o kompozytorze utworów na okładce, można by odnieść wrażenie, że są dziełem perkusisty. Po części to prawda  dopisał zupełnie nowe partie i bawił się nagraniami Bowiego. Z drugiej strony, bardzo wiernie, mimo innego instrumentarium, oddał brzmienie oryginalnych nagrań i dzięki temu płyta jest bardzo klimatyczna. 

WERDYKT: ★★★★★★★★  bardzo dobra płyta



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz