Czasami warto wykonać krok w tył, żeby później zrobić dwa do
przodu. Potwierdzeniem tej sentencji są ostatnie publikacje Dominica Millera,
który przed trzema laty związał się z wytwórnią ECM. Pierwszy album nagrany dla
nowej oficyny podawał gitarzystę w wersji sauté, jedynie z delikatnym
akompaniamentem perkusji. Na Absinthe mamy do czynienia z prawdziwie zespołowym
graniem. Miller częściej odsuwa się na drugi plan, oddając przestrzeń innym
muzykom. Wszystko po to, by zilustrować szalony świat artystów pomieszkujących
w przeszłości na południu Francji.
Bezpośrednią inspiracją do stworzenia płyty były historie
malarzy i pisarzy, którzy tworzyli w Prowansji na przełomie XIX i XX wieku.
Mowa tu między innymi o Vincencie Van Goghu, Eriku Satiem czy Claudzie Debussym
(Dominic wymieniał swoje inspiracje w wywiadzie z poprzedniego roku). Tytułowy
absynt, alkohol bazujący na halucynogennym działaniu piołunu miał być kompanem
ich procesów twórczych. To także symbol artystycznego szaleństwa. Utwór
tytułowy zaczyna się spokojnym intro gitary klasycznej. Główny sprawca
zamieszania wprowadza w odpowiedni klimat, powoli przyłączają się do niego
pozostali muzycy. Kadrowe wybory Millera to połączenie wieloletnich
współpracowników i zupełnie nowych twarzy. Manu Katché, z charakterystycznie
wysoko nastrojonym werblem, nie grał z Millerem od dobrych parunastu lat. W
Absinthe na pierwszy plan wysuwa się również Santiago Arias, grający na
bandoneonie (nieco mniejszy odpowiednik akordeonu). Miller wypatrzył
Argentyńczyka na jednym z koncertów lokalnych muzyków w Buenos Aires. Słuchamy
Mixed Blessings i wiemy, że to muzyka Dominica Millera. Gitarzysta wciąż lubuje
się w melancholijnych, często dysonansowych akordach. Wydaje się, że gdyby nie
udział innych muzyków, materiał spokojnie mógłby trafić na surową płytę Silent
Light sprzed dwóch lat. Arias zarysowuje tu wyraźny, melodyjny motyw. Uzupełnia
go miotełkowanie Katchego, a gdzieś w tle plumka delikatny syntezator Mike'a
Lindupa z Level 42. Kolejne dwie kompozycje to tak naprawdę miniatury –
Verveine, czyli "werbena", rzeczywiście ma wyjątkowo kojące
właściwości. Uzupełniająca się gitara i fortepian przypominają motyw z If You
Can't Love Me Stinga (płyta 57th & 9th). La Petite Reine to monotonny rytm
Katchego na bębnach. Chwilami dołącza do niego fingerstyle gitarzysty. To
swoista chwila wytchnienia przed Christianią. O ile większość utworów ma tytuły
kojarzące się z Francją, o tyle tutaj bohaterem została alternatywna,
hippisowska dzielnica Kopenhagi. Brzmienia tej gitary akustycznej nie da się
podrobić. Mamy tu sporo smaczków, łącznie z efektem vibrato (!) i grą tych
samych dźwięków na dwóch strunach.. Do przestrzennej, zadumanej gitary dołącza
przepełniona groovem perkusja. Całość uzupełnia Arias – czasami wtrącając
solowe frazy, czasami wyłącznie malując akordy. Etude to jeden z mocniejszych
utworów na płycie. Zaczyna się od niespokojnego, energicznego motywu granego
przez Millera i basistę, Nicholasa Fiszmana. Dołączająca perkusja Katchego
zamyka przestrzeń, a bandoneon dekoruje kompozycję. Dramaturgii dodaje również
wchodzący momentami fortepian Lindupa. Szlachetny motyw trwa przez blisko sześć
minut. Jest on bazą do wzajemnego przenikania się instrumentów oraz zespołowej
interakcji. Mimo wyłącznie akustycznych instrumentów robi się naprawdę mocno.
Bicycle to wyciszony utwór bazujący na gitarze akustycznej Millera i rytmie
perkusji. Warto zaznaczyć, że to ten sam motyw, co w La Petite Reine. Nieśmiałe
solo gra tu Fiszman, pod koniec pojawia się Prophet 5 sterowany przez Lindupa.
Są zabawy rytmem i akordami, jest również modulacja dynamiki. Bardzo nastrojowa
gra. Co ciekawe, Miller ćwiczył już ten utwór na próbach przed zeszłorocznymi
koncertami, jeszcze w ramach trasy Silent Light. Ombu to definitywna wersja
Evelyn, bonus tracka z płyty Ad Hoc z 2014 roku. Wtedy były dwie gitary
klasyczne i bas – teraz kompozycję przejęła genialna gra Katchego. Bębniarz
umiejętnie buduje groove i wchodzi w strukturę utworu. Momentami głos przejmuje
również Miller i Arias. Najciekawiej robi się, gdy gitarzysta zupełnie oddaje
przestrzeń, grając co takt jeden akord. To właśnie wtedy szaleje Katché, a
Fiszman wspiera go funkującą grą na basie. Jeden z najjaśniejszych momentów
płyty. Ténébres rozpoczyna się od solowego wstępu bandoneonu. Utwór przejmują ciepłe
kolory malowane przez gitarę Millera – raz ciepłe i liryczne, czasami szarpane
i pełne nadziei (jak w końcówce). Mamy tutaj też trochę solowego, millerowego
grania. Trzeba bowiem zaznaczyć, że Abisnthe nie jest albumem, na którym
wirtuoz nadmiernie chwali się swoimi umiejętnościami. Nagranie kończy
groove'owy Saint Vincent. Dużo tu staccata – tworzonego przez Lindupa na
fortepianie i przez Millera na gitarze klasycznej. Przekładając brzmienia na
realia malarskie – to tak, jak gdyby muzycy zostawiali kolejne kropki na
płótnie, tworząc z nich pewną całość. Energetyczny rytm perkusji, szarpana gra
Millera i melancholijny bandoneon powoduje, że nie wyjmujemy płyty z
odtwarzacza do ostatniej sekundy wyciszenia muzyki.
Absinthe to granie tu i teraz. Muzycy występują z dużą
świadomością, jak gdyby już w trakcie grania danej nuty myśleli o kolejnych
decyzjach i dźwiękach. To nie jest płyta dla każdego – problemem może okazać
się specyficzny, momentami piskliwy dźwięk bandoneonu. Ciekawi natomiast fakt,
że na tej płycie Miller nie jest typowym wirtuozem, a raczej architektem gry,
kimś, kto steruje pozostałą czwórką. Dopiero w ostatnim zdaniu tej recenzji
dodaję, że jest on gitarzystą znanym z występów ze Stingiem – niech to będzie
taki swoisty komplement.
WERDYKT: ★★★★★★★★ – bardzo dobra płyta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz