"Kiedy byłem nastolatkiem, imponowali mi croonersi, czyli piosenkarze standardów jazzowych – Frank Sinatra, Tony Benett,
Nat King Cole" mówi Matt Dusk, który w listopadzie wypuścił nowy album, Jet Set Jazz. "Kocham taką muzykę. Dlaczego? Myślę, że jest bardzo elegancka i romantyczna".
wikimedia.org |
Marcin Obłoza: Wspominasz o jazzie i soulu. Nie słuchałeś nigdy mocniejszych brzmień tak jak inni nastolatkowie?
Matt Dusk: Na początku lat dziewięćdziesiątych słuchałem trochę popu. Rozwijała się też scena
grunge'u. Byłem fanem Nirvany. Wielkim zespołem było też wtedy U2. Tak
naprawdę lubię wszystkie gatunki.
Ciężko mi sobie ciebie
wyobrazić śpiewającego w takich cięższych klimatach. Wielu zaczyna od grania w garażach. Jak
było w twoim przypadku?
Oczywiście, każdy śpiewał wtedy piosenki Pearl Jam ze swoim
rockowym zespołem, ale mnie szło to naprawdę słabo. Teraz już tego nie robię, bo fatalnie brzmię w takich
brzmieniach.
Mimo wszystko chciałbym usłyszeć cię zachrypniętego w jakimś gitarowym utworze.
Możesz w takim razie zmontować jakiś zespół. Przyłącze się do
was.
Kiedy po raz pierwszy
miałeś uczucie, że śpiewanie stało się twoim sposobem na życie, że to twoja
praca?
Kiedy byłem nastolatkiem, zacząłem śpiewać jazz i swing. Wtedy
robiłem to dla przyjemności, ale nagle ludzie zaczęli mi za to płacić. Kiedy
miałem dziewiętnaście lat, grałem już jakieś dwadzieścia koncertów miesięcznie
w klubach. Przeżycia, które czerpiesz z muzyki, są niesamowite. Dzięki temu
trafiłem nawet do Warszawy i z tobą rozmawiam. Taka sytuacja nigdy nie miałaby
miejsca, gdyby nie muzyka.
W listopadzie wydałeś
nowy album, „Jet Set Jazz”, który brzmi, jakby był nagrany w latach sześćdziesiątych.
Taki był plan, chcieliśmy oddać klimat tamtych czasów,
najlepiej, jak tylko potrafiliśmy. Nagraliśmy big band w Toronto. Kto nagrywa jeszcze trzynaście dęciaków jednocześnie? Jako
producent, cały czas siedziałem w reżyserce i nadzorowałem wszystko, co było
nagrywane. Robię to samo od prawie dwudziestu pięciu lat, ale nadal czuję ekscytację w studio. Marzyłem o tym jako dziecko.
Nowa płyta jest też
inspirowana lataniem.
Jako wykonawcy, podróżujemy po całym świecie. Nadal jestem zaskoczony,
gdy wchodzisz na pokład i lecisz do kompletnie nowego, egzotycznego miejsca.
Nawet Warszawa jest dla mnie egzotyczna. Latanie stało się popularne w latach pięćdziesiątych. Frank Sinatra śpiewał wówczas „Come Fly With Me”.
Podróże samolotem były wtedy takie wytworne. Wchodziłeś na pokład, częstowano
cię posiłkami i mnóstwem drinków. Wszyscy się cieszyli. Chciałem zabrać
słuchacza w podróż w czasie – ale ze mną, bo wszyscy inni wykonawcy już nie
żyją.
Jesteś perfekcjonistą?
O boże, tak. To nie jest dobre, bo nie zgadzam się na
kompromisy. Zawsze muszę robić wszystko
najlepiej, jak tylko potrafię. W przeciwnym razie żałowałbym tego.
Perfekcjonizm widać też po tym, jak się ubierasz. Zawsze masz na sobie białą koszulę, krawat i garnitur. To
bardzo dobrze pasuje do muzyki, którą tworzysz.
Gdy dorastałem, byłem nastolatkiem, chciałem się
identyfikować z dorosłymi. Zawsze chciałem być kimś starszym, niż jestem.
Frank Sinatra czy Nat King Cole, prawdziwi mężczyźni, zawsze bardzo dobrze się
ubierali. Zauważyłem, że każdy, kto włoży dobry garnitur, może wyglądać
całkiem przystojnie.
To co poradziłbyś
mężczyznom, którzy chcieliby oczarować swoje kobiety?
Kupcie chociaż jeden garnitur i upewnijcie się, że jest dobrze
skrojony. Wcale nie musi być drogi, ale powinien idealnie pasować.
Czujesz się jak wzór do
naśladowania dla innych mężczyzn?
Po prostu chcę dobrze wyglądać. Ubrania zawsze mogą poprawić
twój wygląd. Gdybym ubierał zwyczajne koszulki i spodnie, nie wyglądałbym już tak korzystnie.
Równie nienaganny jest
twój głos. Jest bardzo czysty i miękki, nie ma w nim zbędnej, rockowej
ostrości.
Uczyłem się śpiewu klasycznymi metodami – w chórach i
klimatach opery. Gdybyś był sportowcem, codziennie ćwiczyłbyś na siłowni. To
samo jest z muzyką – im więcej trenujesz, tym z czasem stajesz się coraz
lepszy. Mój głos potrzebuje sporo whisky. Na scenie mamy bar. Wspólnie z
członkami zespołu lubimy się tam zrelaksować i po prostu cieszyć się chwilą, bo
występ na scenie trwa naprawdę bardzo krótko. Moment, w którym gramy jest dla nas
wyjątkowo łatwy i przyjemny.
Jesteś mocno związany z
Polską, nie tylko prywatnie. W 2015 roku nagrałeś album „Just The
Two Of Us” z Margaret. Jak rozpoczęła się wasza współpraca?
Gdy po raz pierwszy zostałem poproszony o nagranie duetów,
zadzwoniłem do moich wytwórni. Bardzo lubię współpracować. Gdy po raz pierwszy
poznałem Margaret, zadziwiła mnie jej pewność siebie. Zawsze mi mówi, że jestem
niedołęgą, ale zaczęliśmy się ze sobą rozumieć. Polubiliśmy się. Kiedy masz obok
kogoś pomocnego, występy są jeszcze przyjemniejsze.
Duet z Margaret był
niemałym zaskoczeniem, bo na co dzień śpiewa pop. Jesteście z zupełnie innych
światów.
Ma za to jazzowe wykształcenie, zdaje się, że grała nawet na
saksofonie. Margaret bardzo lubi takie klimaty. Jazz to jeden z tych gatunków,
które możesz śpiewać bez względu na wiek. Nikt nie powie ci, że jesteś za stary
na takie klimaty. Patrz na Tony'ego Benetta. Nie ma zbyt wielu dziewięćdziesięciolatków,
śpiewających pop. Myślę, że jak Margaret będzie starsza, to wyda kolejną jazzową
płytę.
Śledzisz polską scenę muzyczną?
Słucham radia, tu, w Warszawie. To niezwykłe, jak popularne
jest disco polo. Każdy kraj ma wielkich artystów i artystów popularnych. Warto
to rozróżniać.
Podoba ci się w takim
razie nasze disco polo?
Jeśli znalazłbym się nocą w klubie – jasne.
Jak dobrze potrafisz
mówić po polsku?
(mówi łamanym polskim) Dobry wieczór państwu, witam wszystkich. Cieszę się, że znowu
jestem w Polsce. (śmiech) Cóż, moja córeczka uczy się polskiego. Ma
zaledwie dwa lata. Zapamiętuję nowe słowa razem z nią, wyłapuję podstawowe frazy.
Kto w takim razie mówi
lepiej?
Myślę, że ona. W tym cały problem.
Nadchodzi czas świąt. Musimy
zaznaczyć, że nagrałeś sporo świątecznych utworów. Wydałeś nawet specjalny,
zimowy album „Old School Yule!”. To musi być dla ciebie specjalny czas.
Kiedy byłem dzieckiem, zawsze słuchaliśmy wtedy Nat King
Cole’a i Binga Crosby’ego. Co roku puszczamy więc w domu stare winyle.
Stworzyłem „Old School Yule!” zaraz po narodzinach mojej córki. Chciałem mieć
piosenki, które mógłbym jej śpiewać. Teraz śpiewa już razem z płytą.
W Polsce mamy też nową
świąteczną tradycję – wszyscy oglądają Kevina. Czy w Kanadzie też jest tak
popularny?
Tak, co roku powtarzają się wszystkie świąteczne filmy. Kevin
zdecydowanie jest jednym z nich.
Jakie masz plany na
nowy rok? Na razie wiemy wyłącznie o trasie po Kanadzie.
Będę promował najnowszą płytę w Kanadzie i Stanach
Zjednoczonych. Przyjadę też do Polski – w lutym albo marcu. Niebawem ogłosimy kolejne daty. Nagrywanie płyty sprawia dużą radość, ale to na koncertach zależy mi najbardziej. Kontakt z widzami wytwarza
świetną energię.
W takim razie czekamy
na oficjalne potwierdzenie. Wesołych świąt, Matt!
Dzięki. (śpiewa) We wish you a Merry Christmas and a Happy New Year!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz