Sting – 57th & 9th (2016) [Recenzja]


Po kilkunastu latach zabaw z jazzem, folkiem i muzyką akustyczną, Sting, słynący przede wszystkim z nagrań rockowych, wraca do bardziej komercyjnego nurtu. Tytuł  "57th & 9th" muzyk zaczęrpnął z jednego z nowojorskich skrzyżowań, które przemierzał codziennie w drodze do studia. Jak zapowiadał, to tętniące życiem miasto spowodowało, że powrócił do mocniejszych brzmień. Powrót do przeszłości nie powinien jednak oznaczać płyty z autoplagiatami.

Już pierwszy singiel, I Can't Stop Thinking About You, może zyskać tytuł utworu "wtórnego". Komentarze, jakoby Sting powrócił do klimatów jego pierwszego zespołu, The Police, są jak najbardziej trafne. Utwór zbudowany jest na tych samych akordach co "Truth Kills Everybody", z debiutanckiej płyty tria. Jedyną zmianą jest nowy, dodany motyw gitarowy. Kolejny singiel, 50 000, to nic innego, jak Invisible Sun z płyty "Ghost In The Machine" z 1981 roku. Nagrania różnią się jedynie tonacją i linią melodyczną. Nowy utwór nie zawiera także syntezatorów i opiera się wyłącznie na brzmieniu gitar. Kolejną kotrowersyjną kompozycją jest najdłuższy na płycie, blisko pięciominutowy Inshallah. Istotą brzmienia jest technika gry na gitarze zwana tappingiem. Partie Dominica Millera oraz struktura utworu jest bardzo podobna do "Never Coming Home" z solowego wydawnictwa "Sacred Love". Jest to jeden ze spokojniejszych utworów na płycie, opiera się na brzmieniu syntezatorów i delikatnych uderzeniach perkusji. Powiewu świeżości dodaje Down, Down, Down, który przywołuje klimat płyty "Ten Summoner's Tales". Tutaj nie ma jednak mowy o żadnym naśladownictwie, a jedynie o delikatnych nawiązaniach do starszych nagrań. Warto podkreślić, że cały album ma surowe brzmienie i brakuje na nim ozdobników oraz wirtuozerstwa. To prosto zagrany zestaw krótkich, zazwyczaj lekko ponad trzyminutowych kompozycji. Taka filozofia sprawdza się m.in. w One Fine Day, poruszającej balladzie, bazującej na mocnych gitarach i uroczym brzmieniu pianina. Ciekawy jest też tekst, mówiący o globalnym ociepleniu, pokazujący różne spojrzenia na problem i wołający o zaangażowanie polityków. Mocnym akcentem płyty jest też jazzujący Pretty Young Soldier, który bazuje na rytmie 3/4 i dużo w nim rytmicznych zabaw Josha Freese'a na perkusji. Akcenty "na dwa" sprawiają, że utwór jest bardzo rozbujany i delikatny. Elementy jazzu i ambitniejszych struktur znajdziemy też w If You Can't Love Me. Kompozycja opiera się na nietypowym rytmie 7/8, w którym bazą jest ponura partia gitary Millera. Wyróżnia się też brakiem wyraźnego refrenu, co dodaje jej niekomercyjnego charakteru. Utwór może kojarzyć się z najlepszymi nagraniami Stinga, a klimat rodem z sesji z lat 90. tworzy oszczędna partia fortepianu Roba Matchesa. Są tu także organy Hammonda obsługiwane przez producenta płyty, Martina Kirszenbauma. To dzięki instrumentom klawiszowym utwór nabiera głębi, której brakuje w większości materiału z płyty. Niezrozumiała wydaje się być absencja pianisty Davida Sanciousa, który koncertował ze Stingiem przez ostatnie sześć lat. Jedynym utworem na płycie, w którym sprawdza się czysto gitarowe brzmienie, jest Petrol Head. Opiera się na mocnym riffie Millera oraz brudnych, często atonalnych brzmieniach Lyle'a Workmana stworzonych przy użyciu efektu Whammy. Muzyka idealnie łączy się tutaj z tekstem, który mówi o maniaku szybkich prędkości i seksu. Na przeciwnej półkuli znajdują się dwie krótkie kompozycje bazujące wyłącznie na gitarze akustycznej. Zarówno Heading South On The Great North Road, jak i Empty Chair to spokojne uzupełnienia albumu, które powodują, że może on być odbierany jako bardziej kameralny.

Płyta "57th & 9th" była tworzona i nagrywana zaledwie kilka tygodni. Ciężko w tak krótkim czasie porządnie zaplanować swoją pracę i pokusić się o ambitniejsze kompozycje. Nie znaleziono także czasu na rozbudowanie aranżacji i napisanie partii solowych. Mając w studiu Millera, znając wybitnych skrzypków czy saksofonistów, grzechem jest niewykorzystanie posiadanego potencjału. Płyta jest przystankiem na dobrej drodze Stinga do powrotu do pełni kompozytorskiej formy. Należy przyznać, że ma swój klimat i można na niej znaleźć prawdziwe perełki. Mocną stroną pozycji są też teksty, które mieszają tematykę miłosną z polityką. Duży minus za pójście na łatwiznę i opakowanie trzech istniejących wcześniej utworów pod nowymi nazwami i z dodatkiem nowych tekstów. 

WERDYKT: ★★★★★★ - album z przebłyskami

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz