Dominic Miller – 5th House (2012) [Recenzja]

Dominic Miller to bardzo ciekawy przypadek. Mimo, że występuje na największych scenach świata i bierze udział w sesjach nagraniowych znanych przebojów, nie jest powszechnie znany. Tymczasem gitarzysta grający od dwudziestu lat w zespole Stinga, nagrywający m.in. z Philem Collinsem, wiedzie całkiem udaną karierę solową.

5th House jest albumem całkowicie instrumentalnym, jak na twórczość Millera przystało. Ma charakter ilustracyjny, Argentyńczyk bowiem znakomicie potrafi oddać na strunach konkretne emocje. Płytę cechuje bardzo przestrzenne brzmienie. Przykładem może być If Only, które opiera się na potężnym brzemieniu syntezatora i chwytliwym riffie basowym. Jest to wbrew pozorom jeden z niewielu momentów na płycie, w którym Miller gra solo. Jego gra opiera się bowiem na wariacjach akordowych, charakterystycznych dla muzyki południowoamerykańskiej. Tak jest w Angel, który otwiera płytę. Melancholijne brzemienie gitary klasycznej uzupełnione jest delikatnym brzmieniem pianina elektrycznego Mike'a Lindupa i pojawiającej się momentami sekcji rytmicznej. Warto podreślić, że brzmi ona wyjątkowo solidnie, a momentami bardzo efektownie. Możliwości legendarnego Vinniego Colaiuty (wystepującego od lat ze Stingiem) oraz niepowtarzalnego Pino Palladino można podziwiać przede wszystkim w Dead Head, opartym na rytmie 7/4, w którym uwagę zwracają nieregularne akcenty basu i pianina stanowiące tło dla solówki na bębnach przpuszczonej przez flanger. Intuguje rockowy Yes, w którym Miller czerpie z hard rocka, a mocne gitary są uzupełniane przez przestrzenne syntezatory. Wyjątkowo kunsztowną robotą wydaje się być Waves, który opiera się na wyłącznie jednym, dysonansowym akordzie. Całość grana jest w rytmie bossa nova (smakowita partia Rhaniego Krija na perkusjonaliach, który również jest znany z wystepów ze Stingiem), a istotą utworu są nastepujące po sobie naprzemiennie, pojedyncze dźwięki gitary elektrycznej i pianina Fender Rhodes. To chyba najlepsza ilustracja morza i jego fal w historii muzyki (a znanych jest naprawdę wiele prób). Jak przyznał twórca, kompozycje powstały przede wszystkim w trakcie światowej trasy ze Stingiem. Zapewne to właśnie dzięki temu na płycie można odnaleźć sporo orientalnych brzmień. Gitarowy temat z partią wokalną Mike'a Lindupa przywołującą arabskie pieśni tworzy Catalan. W kompozycji Tokyo dominuje natomiast szarpana gitara klasyczna, a temat wzbogacony jest o syntezatorowe solo, które momentami nieco przypomina w brzmieniu koto – tradycyjny japoński instrument.

5th House to wyjątkowo spójny album. Mimo różnych klimatów, które budują poszczególne kompozycje, spoiwem jest tutaj brzmienie gitar i syntezatorów. Te instrumenty występują na płaszczyźnie całego krążka i wydawać się może, że jedynie dostosowują się do narzuconego rytmu lub nastroju. Wbrew pozorom, ten instrumentalny zestaw nie jest lekki i przyjemny. Spora część albumu składa się ze skomplikowanych rytmicznie i strukturalnie utworów, które wymagają dużego skupienia słuchacza i odsłaniają swoje piękno dopiero po nastym przesłuchaniu. Brawa dla Millera i producenta, Hugha Padghama (kolejny człowiek w projekcie związany ze Stingiem), którzy idealnie połączyli delikatność z progresją i stworzyli bardzo solidny materiał.

WERYKT: ★★★★★★★★ - bardzo dobra płyta

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz