To nie koniec – taką wiadomość przekazuje słuchaczom minialbum "No Plan" Davida Bowiego. Płyta jest zbiorem wcześniej niepublikowanych nagrań z sesji do ostatniego studyjnego albumu artysty – "★".
Na epkę składają się cztery kompozycje, w tym trzy premierowe. Płytę rozpoczyna Lazarus, singiel promujący "★", który opisałem we wcześniejszej recenzji. Pierwszy jak dotąd niepublikowany utwór, No Plan, to jazzująca, delikatna ballada. Kompozycja opiera się na lekkiej gitarze i przestrzennych syntezatorach. Bowie śpiewa bardzo sennie, przeciąga kolejne głoski. Szokują słowa, bardzo mocny punkt całej epki, które po śmierci artysty nabierają dodatkowego znaczenia. Pytania w stylu "Czy jestem już w nicości?" można co prawda interpretować jako refleksje dotyczące swojej kariery, ale po śmierci Bowiego ich sens wydaje się oczywisty. Wracając do aspektu muzycznego – mimo że utwór w trakcie trwania nabiera mocy, ma oniryczną atmosferę. Podkreśla ją zamykająca kawałek, stonowana solówka na saksofonie Donny'ego McCaslina. Druga połowa minialbumu stoi pod znakiem mocnego grania. Killing A Little Time to rzecz ocierająca się o metal i przywołująca klimat płyt "1. Outside" oraz "Earthing". Prym wiedzie tutaj riff na przesterowanej, mocnej gitarze, grany przez Bena Mondera. Uzupełnia go mocna, agresywna gra sekcji rytmicznej oraz jazzujące pianino. Momentami pojawiają się także dęciaki, ale ich zadaniem jest raczej tworzenie tła. Bowie dodaje nagraniu charakteru. Swoim patetycznym śpiewem idealnie uzupełnił atonalne dźwięki instrumentów. No i ten tekst: "Mam garść piosenek do zaśpiewania. Żeby ukłuć twoją duszę, żeby cię wychujać". Ciarki. Ostatni numer, When I Met You to najbardziej złożona kompozycja spośród zestawu. Rozpoczyna się od elektronicznego, industrialnego bitu, który niespodziewanie przeradza się w lekką balladę. Cechuje ją nieco przygnębiający, momentami zahaczający o psychodelię (szczególnie w momentach, gdy Bowie śpiewa dwa odmienne teksty jednocześnie). Kompozycja nie ma jednak mocy poprzedniczki, jest tutaj dużo delikatnych gitar i przeszywających syntezatorów Jasona Lindera. To jedyny utwór, w którym tekst wydaje się jednoznaczny i opowiada o miłości.
Niecałe osiemnaście minut zwartego, w większości premierowego materiału Bowiego to wyjątkowy prezent dla fanów. Trzy nowe kompozycje to kontynuacja ostatniej studyjnej płyty muzyka, jej rozszerzenie. Utwory numer 2 i 3 spokojnie znalazłyby na niej swoje miejsce. Aż strach pomyśleć, co jeszcze skrywają archiwa Bowiego. Wyżej przedstawione odrzuty z sesji okazały się być prawdziwymi perełkami.
WERDYKT: ★★★★★★★ – interesująca płyta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz