Po czteroletniej przerwie, z nową studyjną płytą powrócił
Depeche Mode. Jeden z najważniejszych zespołów elektronicznych w historii
stworzył „Spirit”, który jest reakcją na zmieniającą się rzeczywistość.
Album rozpoczyna się bardzo obiecująco. Od pierwszych sekund
ujmuje blisko sześciominutowy Going
Backwards, który został bardzo bogato zaaranżowany. Kompozycja ma
progresywny charakter, zmienia kilkakrotnie swój klimat i moc. Spora dawka
industrialnego grania, w którym znalazło się miejsce zarówno na fortepian, jak
i monumentalne syntezatory. Singlowy Where’s
The Revolution to przede wszystkim bardzo udany, frapujący refren. „Gdzie
ta rewolucja? Działajcie ludzie!” śpiewa Gahan i nie tylko w tym kawałku
podejmuje tematykę polityczną. Utwór ma komercyjny charakter, a główny motyw
klawiszowy łatwo zapada w pamięć. Warto też zauważyć, że podstawą kompozycji
jest rytm 3/4. Lżejszą propozycją jest The
Worst Crime. Na pierwszy plan wybija się tu gitara elektryczna, gra na niej
Martin Gore. Delikatny, balladowy klimat nadaje tutaj partia Mellotronu i
przestrzenne, gustowne syntezatory. Brytyjczycy kapitalnie bawią się ciszą i
operują nastojem. Scum to powrót do
brzmień industrialnych, oparty jest bowiem na miksie dynamicznych sampli. Wokal
Dave’a Gahana został mocno przesterowany, jest szorstki i ciężki w odbiorze,
jednak idealnie uzupełnia się z instrumentami klawiszowymi. Po czterech
pierwszych utworach płyta zmienia charakter. Kolejne utwory nie prezentują też
tak wysokiego poziomu, jak powyższe. You
Move, bardzo wiernie odtwarzający brzmienie lat 80., byłby dobrą ilustracją
filmu akcji. Jest mroczny i drapieżny, ale zarazem bardzo przewidywalny.
Podobnego klimatu możemy uświadczyć w Eternal,
krótkiej, dwuminutowej kompozycji, którą tworzą smętne syntezatory. Atmosfera
utworu gęstnieje, przeciąganie fraz Gore’a męczy z kolejnymi wersami coraz
bardziej, a finałem jest swoista eksplozja, uderzenie kilku instrumentów
klawiszowych jednocześnie. Przebłyskiem wydaje się być Cover Me, w którym został odpowiednio zbudowany klimat i kompozycja
w ciągu pięciu minut nabiera mocy. Dodatkowo całość została ubarwiona pięknymi,
przestrzennymi dźwiękami gitary hawajskiej. Zagrał na niej producent, James
Ford. Ciekawym rozwiązaniem jest pojawienie się sekwencerowego motywu w drugiej
części utworu, dzięki któremu całość nabiera dynamizmu. Podobnie skonstruowany
został Fail, rozpoczynający się od
lekkiego rytmu i gęstych syntezatorów, a kończący na typowo rockowym graniu,
tak rzadko pojawiającym się na płycie. Gahan śpiewa natomiast o rodzaju ludzkim,
chylącym się ku upadkowi. Motyw widma przełomu, rewolucji, pojawia się na
albumie bardzo często. Końcówka płyty stoi pod znakiem krótkich, singlowych
utworów, w których nie dzieje się nic wielkiego i przyciągającego uwagę.
Charakterystyczne refreny Poison Heart, No More (This Is The Last Time) czy So Much Love mają radiowy potencjał,
ale muzyka we wszystkich trzech przypadkach jest co najwyżej przeciętna i
niczym się nie wyróżnia. Nieco ciekawszą propozycją jest bardziej rockowy Poorman. Nie ma tu jednak mowy o
gitarowych solówkach czy riffach, partie rytmiczne jedynie mocniej wybijają się
tu z miksu. Zaciekawia tekst, w którym skontrastowano portret bezdomnego i
wielkich korporacji.
„Spirit” to płyta o dwóch obliczach. Mimo że zawarty na niej
materiał jest spójny, to utwory o dużym potencjale i ciekawej aranżacji mieszają
się z kompozycjami, o których można zapomnieć już po pierwszym przesłuchaniu. „Depesze”
będą zadowoleni, bo na krążku jest dużo charakterystycznego stylu ich
ulubieńców. Pozostali mają prawo ponarzekać, chociażby na zbyt często
modulowane, szorstkie wokale, które psują odbiór bardzo dobrych tekstów. Na „Spirit”
brakuje też jednego, kluczowego czynnika w muzyce – polotu.
WERDYKT: ★★★★★★ – album z przebłyskami
Recenzja ukazała się także w magazynie Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UWr "Nowe Dziennikarstwo": LINK
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz