Depeche Mode – Spirit (2017) [Recenzja]

Po czteroletniej przerwie, z nową studyjną płytą powrócił Depeche Mode. Jeden z najważniejszych zespołów elektronicznych w historii stworzył „Spirit”, który jest reakcją na zmieniającą się rzeczywistość.

Album rozpoczyna się bardzo obiecująco. Od pierwszych sekund ujmuje blisko sześciominutowy Going Backwards, który został bardzo bogato zaaranżowany. Kompozycja ma progresywny charakter, zmienia kilkakrotnie swój klimat i moc. Spora dawka industrialnego grania, w którym znalazło się miejsce zarówno na fortepian, jak i monumentalne syntezatory. Singlowy Where’s The Revolution to przede wszystkim bardzo udany, frapujący refren. „Gdzie ta rewolucja? Działajcie ludzie!” śpiewa Gahan i nie tylko w tym kawałku podejmuje tematykę polityczną. Utwór ma komercyjny charakter, a główny motyw klawiszowy łatwo zapada w pamięć. Warto też zauważyć, że podstawą kompozycji jest rytm 3/4. Lżejszą propozycją jest The Worst Crime. Na pierwszy plan wybija się tu gitara elektryczna, gra na niej Martin Gore. Delikatny, balladowy klimat nadaje tutaj partia Mellotronu i przestrzenne, gustowne syntezatory. Brytyjczycy kapitalnie bawią się ciszą i operują nastojem. Scum to powrót do brzmień industrialnych, oparty jest bowiem na miksie dynamicznych sampli. Wokal Dave’a Gahana został mocno przesterowany, jest szorstki i ciężki w odbiorze, jednak idealnie uzupełnia się z instrumentami klawiszowymi. Po czterech pierwszych utworach płyta zmienia charakter. Kolejne utwory nie prezentują też tak wysokiego poziomu, jak powyższe. You Move, bardzo wiernie odtwarzający brzmienie lat 80., byłby dobrą ilustracją filmu akcji. Jest mroczny i drapieżny, ale zarazem bardzo przewidywalny. Podobnego klimatu możemy uświadczyć w Eternal, krótkiej, dwuminutowej kompozycji, którą tworzą smętne syntezatory. Atmosfera utworu gęstnieje, przeciąganie fraz Gore’a męczy z kolejnymi wersami coraz bardziej, a finałem jest swoista eksplozja, uderzenie kilku instrumentów klawiszowych jednocześnie. Przebłyskiem wydaje się być Cover Me, w którym został odpowiednio zbudowany klimat i kompozycja w ciągu pięciu minut nabiera mocy. Dodatkowo całość została ubarwiona pięknymi, przestrzennymi dźwiękami gitary hawajskiej. Zagrał na niej producent, James Ford. Ciekawym rozwiązaniem jest pojawienie się sekwencerowego motywu w drugiej części utworu, dzięki któremu całość nabiera dynamizmu. Podobnie skonstruowany został Fail, rozpoczynający się od lekkiego rytmu i gęstych syntezatorów, a kończący na typowo rockowym graniu, tak rzadko pojawiającym się na płycie. Gahan śpiewa natomiast o rodzaju ludzkim, chylącym się ku upadkowi. Motyw widma przełomu, rewolucji, pojawia się na albumie bardzo często. Końcówka płyty stoi pod znakiem krótkich, singlowych utworów, w których nie dzieje się nic wielkiego i przyciągającego uwagę. Charakterystyczne refreny Poison Heart, No More (This Is The Last Time) czy So Much Love mają radiowy potencjał, ale muzyka we wszystkich trzech przypadkach jest co najwyżej przeciętna i niczym się nie wyróżnia. Nieco ciekawszą propozycją jest bardziej rockowy Poorman. Nie ma tu jednak mowy o gitarowych solówkach czy riffach, partie rytmiczne jedynie mocniej wybijają się tu z miksu. Zaciekawia tekst, w którym skontrastowano portret bezdomnego i wielkich korporacji.

„Spirit” to płyta o dwóch obliczach. Mimo że zawarty na niej materiał jest spójny, to utwory o dużym potencjale i ciekawej aranżacji mieszają się z kompozycjami, o których można zapomnieć już po pierwszym przesłuchaniu. „Depesze” będą zadowoleni, bo na krążku jest dużo charakterystycznego stylu ich ulubieńców. Pozostali mają prawo ponarzekać, chociażby na zbyt często modulowane, szorstkie wokale, które psują odbiór bardzo dobrych tekstów. Na „Spirit” brakuje też jednego, kluczowego czynnika w muzyce – polotu.

WERDYKT: ★★★★★★ – album z przebłyskami

Recenzja ukazała się także w magazynie Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UWr "Nowe Dziennikarstwo": LINK 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz