Albumy wywołujące coś więcej niż ekscytację fanów i krytyków są rzadkością. Taki wydaje się być Blackstar (w oryginalnej pisowni "★"), jak się okazało, ostatnia płyta Davida Bowiego. Jest napakowana skrajnościami – wieloma gatunkami muzycznymi pozornie niemożliwymi do połączenia. To najtrudniejsza płytą artysty od ponad dwudziestu lat (a dokładniej albumu Outside), a odniosła prawdopodobnie największy od lat 80., komercyjny sukces.
Ciężko opisywać tą płytę bez zwrócenia uwagi na śmierć Bowiego zaledwie dwa dni po jej premierze. Wiele wersów z ★ można z łatwością interpretować jako pożegnanie artysty. Krążek rozpoczyna się od tytułowego utworu. To prawie dziesięciominutowa, jedna z najdłuższych kompozycji muzyka w karierze. Opiera się na trzech częściach zbudowanych z dwóch motywów. Pierwszy, otwierający i zamykający suitę jest mroczny, oparty na motywach arabskich. Głos Bowiego przypomina chorał i jest przepuszczony przez efekt balansujący wysokością dźwięków. Co ciekawe, brak tutaj refrenu. Dynamizm utworu podkreśla agresywnie grająca sekcja rytmiczna – Tim Lefebvre na basie i Mark Guiliana grający niepowtarzalny rytm na perkusji. Całość ozdobiona jest rytmicznymi syntezatorami, smykami oraz rwanymi solówkami saksofonu. W środkowej części kompozycja nabiera charakteru typowego dla Bowiego. Tu jego głos jest delikatny, wspierany chórkami. Całość brzmi bardzo bluesowo i ozdobione jest brzmieniem dęciaków (dozwolone skojarzenia z twórczością artysty z lat 80.). Tytułowy Blackstar – postać często opisywana jako nowa persona Bowiego, jest bardzo tajemnicza i ciężko ją interpretować. Zastanawia fakt odkryty przez fanów – twierdzą, że utwór odtworzony od tyłu zawiera tekst, częściowo po francusku, poświęcony Lucyferowi. Równie dwuznacznym utworem wydaje się być Sue (Or In A Season Of Crime), w którym podmiot w chaotyczny sposób zapewnia tytułowy obiekt wetchnień, że wspólna przyszłość będzie udana. Dowiaduje się jednak, że Sue go zdradza. Całości akompaniuje najmocniejszy podkład na płycie, pełen piskliwych gitar, ostrych syntezatorów i nerwowych perkusyjnych uderzeń. O relacji damsko-męskiej traktuje także Tis' A Pity She Was A Whore, jednak w sposób bardziej symboliczny. Opisana napaść tytułowej "kurwy" na podmiot jest, jak przyznało środowisko artysty, nawiązaniem do początku I wojny światowej. Utwór charakteryzuje się hip-hopowym, bardzo szybkim rytmem. Nie zostawia zbyt wiele przestrzeni dla innych instrumentów, w tle słyszalne są tylko syntezatory i chórki. Całość zdobią wyjątkowe partie saksofonu i pianina, których dźwięki grane są z coraz szybszą częstotliwością. Podobny charakter ma Girl Loves Me, który jest równie rytmiczny, lecz zdecydowanie lżejszy. O brzmieniu stanowią szarpane dźwięki syntezatorów i basu. Wydaje się, że Bowie porzuca momentami śpiew na rzecz rapowania. Nurtuje powtarzane, bliżej niezrozumiałe hasło "Where the fuck did Monday go?" oraz nienaturalne podjazdy wokalne Bowiego na końcu wersów. Ciekawostką jest tekst będący mieszanką Polari – języka uzywanego w latach 60. przez środowiska gejowskie w Wielkiej Brytanii, będącego połączeniem angielskiego i włoskiego oraz Nadsat – fikcyjnego języka stworzonego na potrzeby "Mechanicznej Pomarańczy" przez Anthony'ego Burgessa. Stonowana ballada Lazarus, oparta na dźwiękach instrumentów dętych i delikatnych gitar, zaciekawia przede wszystkim tekstem. Jest uważana za podsumowanie życia Bowiego, śpiewa on bowiem, że znajduje się w Niebie, a "blizny, których nie zobaczysz" były kojarzone przez fanów z rakiem, z którym artysta walczył pod koniec życia i utrzymywał ten fakt w tajemnicy. W utworze wyróżnia sie długa, pełna emocji, solówka na saksofonie w wykonaniu Donny'ego McCaslina. Koniec płyty w porównaniu z wcześniejszymi kompozycjami, może wprawić w zadumę. Dollar Days to utwór bazujący na fortepianie i gitarze akustycznej. Stopniowo dochodzi również akustyczna perkusja, jej automatyczny odpowiednik oraz przestrzenne syntezatory obsługiwane przez Jasona Lindnera. Utwór ma nihilistyczny tekst, w którym opisane jest życie prostytutki. Może to być jednak przedziwna metafora opowiadająca o autorze słów. W obliczu jego śmierci w pamięć zapada przede wszystkim powtarzany idiom "I'm dying to" – "bardzo chcę", który zawiera czasownik "to die" – "umierać". Kompozycja najprawdopodobniej przekazuje emocje Bowiego, który godzi się z losem i jest gotowy na każdą, nawet najgorszą ewentualność. Po krótkim, gitarowym solo pojawia się energetyczne brzmienie automatu perkusyjnego – rozpoczyna się I Can't Give Everything Away. Pomiedzy szybką sekcją rytmiczną odnaleźć można brzmienia syntezatorów, saksofonu oraz harmonijki (która, jak sprytnie zauważono, przywołuje motyw z A New Career In A New Town z płyty "Low"). Utwór ma bardzo podobną strukturę do poprzednika, po krótkich zwrotkach uwagę przykuwa wielokrotnie powtarzana fraza. W tym utworze jest ona wyjątkowo prosta do rozszyfrowania – "nie mogę oddać wszystkiego", jakby Bowie chciał podkreślić swoje ambicje lub mnogość przemyśleń, którymi nie zdążył podzielić się z fanami. Między wersy pod koniec utworu wkradają się również organy hammonda i kolejne solo na gitarze Bena Mondera. Całość kończy się dosyć nieoczekiwanie, jakby od niechcenia, zbliżający się koniec podkreślają jedynie delikatne, syntezatorowe wstawki. Zupełnie w taki sposób, w jaki odszedł David.
Wydawanie werdyktu zawsze sprawia duży problem. Nie sposób sprawiedliwie zaszufladkować album oraz skonfrontować jego słabe i mocne strony, jednak ★ to dzieło, które bez cienia wątpliwości zasługuje na najwyższą notę. To nieprawdopodobne, że blisko siedemdziesięcioletni człowiek był w stanie stworzyć tak odważną, nietuzinkową i (o ile w XXI wieku można jeszcze tego dokonać) innowacyjną muzykę. Dziesięć gwiazdek za groteskowe, ale udane pomysły, przenikanie się skrajnych stylów i niepowtarzalny, niemożliwy do zdefiniowania klimat płyty. W obliczu tego dzieła można stwierdzić, że David uczynił ze swojej śmierci sztukę, niczym średniowieczni bohaterowie utworów kojarzeni z definicją "ars moriendi".
WERDYKT: ★★★★★★★★★★ - przełomowa płyta!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz