Rick Wright – Broken China (1996) [Recenzja]

Jest rok 1995. Pink Floyd wrócił z The Division Bell Tour – jak się później okazało, ostatniej trasy koncertowej. Zespół po odejściu Rogera Watersa przedefiniował nieco swój styl, a muzycy wrócili do dawnej formy, również kompozytorskiej. Klawiszowiec Rick Wright postanowił, że nie będzie czekał na kolejny sygnał lidera i gitarzysty, Davida Gilmoura, i nagra album solowy. Rezultat okazał się zaskakujący.

By lepiej opisać kulisy powstawania płyty, warto jeszcze dodać, jak przebiegał proces tworzenia The Division Bell. Według relacji muzyków, przy okazji tworzenia ostatecznej listy utworów, które trafią na płytę, przeprowadzono demokratyczne głosowanie. Wright wybierał przede wszystkim swoje utwory, nie zważając na ich obiektywną wartość i na to, czy będą pasowały w kontekście przygotowywanego zestawu. Możemy więc domniemywać, że część utworów, opublikowanych w 1996 roku na krążku Broken China, to utwory napisane już kilka lat wcześniej.

Klawiszowiec początkowo myślał o albumie instrumentalnym – oddającym emocje towarzyszące jego przyjaciółce, która przechodziła kliniczną depresję. I tak już od pierwszych minut Broken China, towarzyszą nam pejzaże dźwiękowe. Breaking Water to tajemnicza introdukcja, zbierająca dźwięki z kolejnych piosenek. To również początek historii choroby – mamy tu muzyczny obraz dziecka w łonie matki. Wraz z narodzinami i nadejściem mocniejszych syntezatorów rozpoczyna się Night Of Thousand Furry Toys. To całkiem mocne odejście od stylu Pink Floyd. Słyszymy sporo smaczków ze świata popu i jazzu. Nieprzypadkowo elektroniczny puls wzmacnia tu perkusista Manu Katché, który grał m.in. ze Stingiem i Peterem Gabrielem. Przestrzenne syntezatory ozdabia tu tłusta, niezwykle smaczna solówka na gitarze elektrycznej Tima Renwicka, który był członkiem koncertowego zespołu Pink Floyd. Wokal Ricka Wrighta uzupełnia tu główny twórca tekstów, Anthony Moore, który napisał już wcześniej dla klawiszowca tekst do Wearing The Inside Out z The Division Bell. Okazało się, że początkowo jedyny planowany utwór z wokalem zainspirował artystów do stworzenia kolejnych. W Hidden Fear słyszymy niespokojny wokal Wrighta na tle syntezatorów i rożka angielskiego. Klawiszowiec, który, jak sam przyznał, nigdy nie lubił swojego głosu, dużo eksperymentował w trakcie sesji nagraniowych. W znalezieniu odpowiednich technik przekazu pomogła mu domowa atmosfera – album był w dużej mierze nagrywany w prywatnym studiu muzyka. Runaway wprowadza do opowiadanej historii niepokój. Posępne syntezatory uzupełnia loop imitujący stukot przejeżdżającego pociągu. Instrumental jest popisem Katchego, którego agresywną partię słyszymy wyłącznie na lewym kanale. Kawałek to rzecz z pogranicza fusion jazzu, rocka i hip-hopu – w takiej stylistyce Wright nie tworzył nigdy wcześniej. Czas na drugi etap życia naszej bohaterki – dojrzewanie. Niepokój i załamanie nastroju oddaje Unfair Ground. To kolaż "wodnych" syntezatorów, przeraźliwie uwodzącej wiolonczeli (gra na niej Sian Bell) oraz dźwięków nastolatków bawiących się w wesołym miasteczku. Utwór płynnie przechodzi w Satelite, dynamiczny, instrumentalny jam, oparty na wprawce perkusji oraz dźwiękach elektroniki. Tłem do solowych popisów Tima Renwicka jest tu jazzujący, niepodrabialny w brzmieniu, bas Pino Palladino. Po rozbujanej improwizacji czas na balladę Woman Of Custom. Przestrzenne dźwięki syntezatora dopełnia gitara klasyczna Dominica Millera. Wright opisuje bohaterkę, kobietę nawyków, jako osobę, która nie do końca potrafi zrozumieć swoje uczucia i przyzwyczajenia. Ten pozornie sielankowy klimat przerywa Interlude. Powtarzający się akord fortepianu, przeradza się w instrumentalną narrację, wspartą dodatkowo syntezatorami. Utwór może oddawać stan zamyślenia. Załamanie i lęki wracają w Black Cloud. Powtarzające się narastające uderzenia syntezatorów gęstnieją. Ponad trzyminutowy, arytmiczny obrazek pokazuje szeroką paletę brzmieniową Wrighta. Warto zauważyć, że mimo upływu lat, elektroniczne brzmienia nie są przestarzałe i wciąż potrafią przeszywać na wskroś. W dynamicznym Far From Harbour Wall słyszymy wyraźniejsze nawiązania do muzyki Pink Floyd. Oprócz zaprogramowanego, elektrycznego rytmu, mamy tu m.in. pianino elektryczne i organy Farfisa, które pojawiały się przed laty w Echoes. Bohaterka ma uczucie, że przegrywa nierówną walkę z własnym umysłem i nie potrafi pokonać strachu. Jej stan szczególnie dobrze oddaje chaotyczny, instrumentalny bridge z mnogością wstawek perkusji. Drowning to chwila spokoju. Przestrzenne syntezatory, zataczające się od lewej do prawej słuchawki, zwiastują zmiany. Przechodzimy do ostatniego, przełomowego etapu życia bohaterki. Reaching For The Rail to klimatyczna ballada, oparta na niespiesznym rytmie i podniosłych, niskich syntezatorach. Tu narrator pierwszy raz oddaje głos swojej bohaterce – jej kwestię śpiewa Sinead O'Connor, która sama lata później przyznała, że cierpi na chorobę afektywną dwubiegunową. "Czuje się jakbym miała gorączkę, jak dziecko. (...) Pozostaje ten sam, nieprzerwany łańcuch" – te wersy dobitnie obrazują obecną sytuację bohaterki. Rozbudowana, ponad sześciominutowa ballada, rozpisana na dwa głosy, ma jeszcze jeden ogromny atut – fragmenty instrumentalne. Najpierw przenosimy się do... klubu, w którym to Wright, pośród rozmawiających ludzi, gra urzekającą solówkę na fortepianie. W drugiej części, gdy utwór nabiera mocy, liryczne solo gra z kolei Renwick. Blue Room In Venice to powrót do przestrzennych brzmień. Wright, liryczny przyjaciel bohaterki, śpiewa o jej wewnętrznej absencji i wyraża tęsknotę. Monolog wspierają chłodne, orkiestralne brzmienia. Utwór płynnie przechodzi w Sweet July, instrumentalną perełkę z Dominiciem Millerem w roli głównej. Delikatne brzmienia stratocastera uzupełnia fortepian i brzmienia syntezatorów. Along The Shorline to najmocniejsza propozycja na albumie. Energetyczny rytm z podniosłą solówką Reniwcka wdzięcznie łączy się z tekstem. Stan bohaterki wyraźnie się poprawił, czuć od niej bijące ciepło. Jest zdolna do okazywania miłości. Całość kwituje mocne solo Wrighta na syntezatorze, do złudzenia przypominające to w Run Like Hell z The Wall. Płytę wieńczy przełom, Breakthrough. Wraca O'Connor i opowieść bohaterki. To podsumowanie jej wzlotów i upadków, odkrycie siebie na nowo. Pozytywne zakończenie obrazuje delikatny, jazzujący podkład z kontrabasem i gitarą klasyczną Millera na czele. Co ciekawe, utwór powstał w dwóch wersjach. W nieopublikowanej zagrał ponoć David Gilmour.

Przy użyciu wielu środków wyrazu, Wright przenosi słuchacza w podróż w głąb umysłu swojej bohaterki. Mnogość brzmień i kolorów na tej płycie idealnie oddaje emocje, które czuła przyjaciółka muzyka. To płyta trudna i wymagająca skupienia – szczególnie w utworach instrumentalnych męczymy się wspólnie z bohaterką. Rozumiemy jej emocje, a w finale tak, jak ona, czujemy ulgę. Wielka szkoda, że Wright tak rzadko działał na własną rękę, tworząc albumy solowe. Szkoda również, że płyta z topową, muzyczną "obsadą", jest nieco zapomniana. Nie dostaniemy jej w sklepach, nie znajdziemy w serwisach streamingowych a na portalach aukcyjnych to biały kruk. Hej @DavidGilmourOfficial, a może by tak...

WERDYKT: ★★★★★★★★★ – przełomowa płyta!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz