Iggy Pop – Free (2019) [Recenzja]

Miał się już żegnać rockowym Post Pop Depression, ale groźba się nie spełniła.  Iggy Pop,  który przez ostatnie lata prowadził audycję w brytyjskim radiu, otworzył się na nowe gatunki muzyczne. Zaprosił więc do studia nieszablonowych muzyków i stworzył najbardziej eteryczną płytę w swoim dorobku.

Dużo syntezatorów, pogłosów i struny gitary prowokowane przez smyczek – brzmi jak początek intrygującego krążka. Wrażenie melancholii potęguje przydymiona trąbka z tłumikiem, na której gra cichy bohater tej płyty, Leron Thomas, który skomponował niemalże wszystkie utwory i napisał większość tekstów. "I wanna be free" powtarza Pop niczym z zaświatów. Krótkie intro to dobra zapowiedź tego, co czeka słuchacza. Wiemy już także, że nie będzie to tak przebojowa płyta, jak zapowiadana jako pożegnanie, Post Pop Depression z 2016 roku. Loves Missing, z zadziornym rytmem i przesterowanymi gitarami, może kojarzyć się z pierwszymi płytami z bogatego dorobku Brytyjczyka. Powolny rytm gęstnieje, nabiera dynamiki, a w intrygujących refrenach uzupełniają go nakładki trąbki. Dźwięki przeszywają nasze uszy to z lewej, to z prawej strony. Iggy umiejętnie potęguje emocje, by dojść do finału, krzycząc "love screaming". Kolejną, niezwykle udaną kompozycją jest Sonali. Pojawiły się humorystyczne głosy, że to nieznany utwór z sesji do Blackstar Davida Bowiego, skąd inąd przyjaciela Popa. Utwór opiera się na przestrzennych, basowych frażoletach. Dynamiczne zwrotki, oparte na pokrzywionym rytmie, zaczerpniętym najpewniej z hip-hopu, kontrastują ze stonowanymi refrenami, w których zadumany wokalista przywołuje imię bohaterki utworu. Trzeba przyznać, że dobór postaci opisywanych w piosenkach jest dosyć wyjątkowy. Kolejny utwór, James Bond, to historia o kobiecie, która ma cechy słynnego agenta 007. Najbardziej przebojowa kompozycja na płycie z wyraźnym, powtarzalnym refrenem, opiera się na chwytliwym riffie basu, który rzeczywiście może kojarzyć się ze ścieżką dźwiękową do popularnej serii filmów. Nawet w tym przypadku, gdy mamy do czynienia z czysto rockowym kawałkiem, słyszymy jednak jazzowy sznyt. Wszystko za sprawą dynamicznej solówki Thomasa. Amerykański trębacz jest również swoistym dyrygentem w kolejnej kompozycji, Dirty Sanchez. Ponad minutowe intro rozpisane na dwie partie trąbki jest ozdobą płyty i zapowiedzią kolejnych zmian nastroju. Wyraźne nawiązania do Meksyku przeradzają się w prosty rytm i skandowanie. Iggy krzyczy, a przedziwny, nieco przygnębiony w swoim wyrazie chórek, powtarza za nim słowo w słowo. Intrygujące – szczególnie w obliczu tematyki tekstu. Cóż, sam utwór traktuje o fantazjach seksualnych. Tytułowy Dirty Sanchez nie jest jednak miłym mieszkańcem półwyspu Jukatan. O tym, gdzie i czym można domalować wąsy partnerowi w łóżku, odsyłam do Wikipedii, albo bezpośrednio – na bardziej dosadne portale. Glow In The Dark frasuje już od pierwszych dźwięków. Zdublowany, ponury wokal Iggiego, uzupełnia bas. Między nimi dziwne pogłosy i efekty dźwiękowe, trochę syntezatorów – to efekt pracy francuskiego duetu Kenny Ruby + Florian Pellissier. Oryginalny riff brzmi bardzo świeżo. Sens tego kawałka tkwi w jego prostocie – tyczy się to zarówno muzyki, jak i warstwy tekstowej. "To explain all this means further explaining" poddaje się Pop, tłumacząc wcześniej zasady, które są podstawą  funkcjonowania wszystkich społeczeństw. Z czasem jego głos zastępuje mrucząca trąbka, powoli nabierająca dynamiki. Pojawiają się przestery, a w tle coraz mocniej szumią gitary. Szumią, bo to, co robi z instrumentem Brytyjka Noveller, jest nieprawdopodobne. Używa niezliczonej liczby pogłosów i efektów, niemalże tworząc z gitary syntezator. Jej talent i niezwykła aura pojawia się we wszystkich utworach na Free. Klimat płyty powoli mętnieje. Page to ostatni utwór z wyraźnie zarysowanym rytmem. Syntezatory, elektroniczny beat i Pop, który przeciąga kolejne głoski z nienaturalnie intensywnym vibrato. "We're only human, no longer human" śpiewa bohater płyty. Mocno polecane w jakiś ciemny i obrzydliwy jesienny wieczór. Pierwszy akord fortepianu zwiastuje We Are The People. Iggy recytuje tu tekst Lou Reeda. W tle mruczy trąbka, która prowadzi swój własny, osobny monolog. Ostatnie dwa utwory to swoista coda. Do Not Go Gentle Into That Good Night to druga wersja intra do płyty. Niezwykle mroczny The Dawn to połączenie melorecytacji, przestrzennych gitar Noveller i nerwowego, elektronicznego rytmu.

Iggy Pop uwolnił się od gitarowych schematów, sam zwolnił się z obowiązku przebojowości. Wokalista sięgnął po niezwykle barwnych artystów, tworząc niepowtarzalny klimat nagrania. To zdecydowanie jedna z najbardziej udanych płyt w dorobku legendy punk rocka, muzyka najwyższych artystycznych lotów. Miejmy nadzieję, że mimo wszystko nie będzie dla Popa tym, czym okazał się Blackstar dla Davida Bowiego.

WERDYKT: ★★★★★★★★★ – płyta bliska ideału

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz