Deep Purple – Tauron Arena Kraków, 03.12.19 (The Long Goodbye Tour) [Relacja]

Mieli już kończyć, ale jak na razie ich obietnica na szczęście nie została spełniona. Deep Purple wydali najpierw swój "pożegnalny" krążek InFinite przed dwoma laty, by wyruszyć w The Long Goodbye Tour. Teraz wiemy już, że jest "even longer", a w trzecim roku trwania trasy Brytyjczycy zawitali ponownie do Krakowa. Co zaprezentowali?

Prawie dwugodzinne show w Tauron Arenie rozpoczęło się od podniosłych dźwięków Mars, the Bringer of War Gustava Holsta. Po orkiestrowym intrze na scenie pojawili się muzycy i zaintonowali Highway Star. Klasyczny purplowy otwieracz zastąpił w trakcie trasy Time For Bedlam, o którym nieco później. Seniorzy grali z pasją, a Ian Gillan, który przez lata miał słabszą dyspozycję wokalną, udowadniał, że bez problemu potrafi śpiewać czysto i mocno. Bez zbędnych przerywników zespół rozpoczął Pictures Of Home. Muzycy w ostatnich latach chętnie wracają do charakterystycznego riffu. Mimo niekończących się improwizacji utwór został odegrany w duchu nagrania studyjnego z 1972 roku. Zupełnie, jak na płycie Machine Head, muzycy urwali w pewnym momencie solówkę, pozostawiając pole do okrzyków krakowskiej publiczności. Kolejne wybory zespołu z klasycznych płyt – Bloodsucker i Demon's Eye – poderwały tych, którzy nie obudzili się jeszcze po popołudniowej kawie. Precyzja i wirtuozeria w jednym, z dużą dawką muzycznego poczucia humoru. 


Ciekawe, że pominięto absolutny szlagier ostatnich lat, Strange Kind Of Woman. Stały element programu koncertów mógł się już fanom przejeść. Po krótkim przywitaniu i tradycyjnych, niekończących się opowieściach Gillana, czas na nowszy repertuar. Na początek Sometimes I Feel Like Screaming, z ulubionej, jak przyznał przed koncertem basista Roger Glover, płyty Purpendicular. Riff zaintonował gitarzysta Steve Morse, a subtelności dodawały smaczki grane na talerzach przez Iana Paice'a. W śpiewaniu refrenu do Gillana próbowali dołączyć Glover i Morse, ale wokalista tak wczuł się w rolę, że nieumyślnie zabierał mikrofon sprzed nosów swoich kolegów. Czas na solówkę Steve'a Morse'a – rozbudowanym i nieco chaotycznym intrem otworzył Uncommon Man. Utwór z niezwykle udanej płyty Now What?! z 2013 roku jest już stałym punktem koncertów Deep Purple i gości w setliście nieprzerwanie od sześciu lat. Tytułowym "niezwykłym człowiekiem" był oczywiście były klawiszowiec zespołu, Jon Lord, który odszedł w trakcie tworzenia płyty. Jego zdjęcie pojawiło się na telebimach po zakończeniu kawałka. Lazy było popisem następcy Lorda, Dona Aireya. Rozbudowane intro na organach Hammonda przerodziło się w klimatyczny, bluesowy jam. Gillan, który w trakcie popisów instrumentalnych lubi uciekać ze sceny, wyłonił się zza kulis w czapce św. Mikołaja i zagrał solo na harmonijce ustnej. 


Koniec żartów, krakowską Tauron Areną zawładnęły złowrogie, niskie syntezatory. To Time For Bedlam, jedyny reprezentant ostatniej płyty zespołu. Kapitalny utwór z solówką rozpisaną na organy i gitarę z charakterystycznym przesunięciem akcentów. Gillan śpiewał z wyjątkowym zaangażowaniem, momentami nawet wyżej, niż w wersji studyjnej. Panowie nagle zniknęli ze sceny. Pozostał na niej tylko Airey, który zaprezentował szeroką paletę swoich brzmień – począwszy od kombinacji z syntezatorem Mooga, przez fragmenty Chopina i Mazurka Dąbrowskiego, zagrane na pianinie, po solo na Hammondzie. Intonując charakterystyczny motyw, przechodzimy płynnie do Perfect Strangers, w trakcie którego robiło się coraz goręcej i coraz bardziej emocjonalnie. Zespół zakończył podstawowy set kolejnymi szlagierami – Space Truckin' i Smoke On The Water, a wspomagał go chór w postaci tysięcy gardeł. Muzycy nie musieli się długo prosić o powrót na scenę. Zagrali – co już chyba oczywiste – Hush i Black Night. Wersje napakowane solówkami i cytatami z innych wykonawców. Była zabawa, było wspólne śpiewanie. Muzycy grają jednak taki sam bis od lat i w tym przypadku mogło brakować świeżości.


Już wiemy, że to nie ostatnie "goodbye" wiekowych Brytyjczyków. W październiku przyszłego roku zespół wraca na koncert do Łodzi. Niewykluczone, że z nowym materiałem, bo pojawiają się plotki o kolejnym albumie na wiosnę przyszłego roku. I bardzo dobrze – Deep Purple to stan umysłu, jeden z ostatnich zespołów, który gra bez click tracków, gdzie to wizualizacje na ekranach muszą się dostosowywać do muzyków, a nie na odwrót. Niech grają tak długo, na ile starczy im sił, bo nadal mają moc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz