Sting – My Songs (2019) [Recenzja]

Jest taka jedna magiczna zasada, która wywindowała niejednego artystę na szczyt list przebojów i największe sceny świata – trzeba być szczerym wobec słuchacza. Słysząc hasło "nowy album studyjny", czekamy na nieznane dotąd doznania, chcemy usłyszeć kogoś w nowej odsłonie. Sęk w tym, że nowy album Stinga to nic innego, jak składanka największych przebojów w nowych wykonaniach. Artysta zapowiadał publikowane utwory jako przebudowane, odświeżone i zaaranżowane na nowo. Czyżby?

To, co dzieje się w pierwszych minutach krążka to kryminał. Nowe wersje utworów z 1999 roku – Brand New Day i Desert Rose, to nic innego, jak remiksy. Słyszymy wokale sprzed dwudziestu lat i część partii instrumentalnych z sesji do płyty Brand New Day. Sporo również nowych dodatków – zaskakuje wyrzucenie oryginalnych partii perkusji na rzecz automatu perkusyjnego. Są też nowe głosy bliżej niezidentyfikowanych wokalistów, często przetworzone i podwyższone o kilka oktaw – wszak to teraz modne. Warto dodać, że utwory doczekały się już przecież swoich remiksów przy okazji wydania singlów – oba kawałki mają już po kilka przeróbek. Trzecia propozycja na My Songs to kolejny remiks – tym razem If You Love Somebody (Set Them Free). Omawiam go osobno, ponieważ w przeciwieństwie do poprzednich jest całkiem udany. Hit z 1985 roku został przerobiony na modłę mieszanki disco z soulem. Pojawiły się nowe, smaczne syntezatory. Został saksofon Branforda Marsailisa. Drażni tylko ten automat perkusyjny. Nie wierzę w to, że Sting zamienił partię Omara Hakima na kupę japońskiego złomu w imię postępu technologicznego. Za wszystkie trzy remiksy odpowiada Dave Aude, który regularnie zabiera się za przeróbki nowych piosenek Stinga. Zazwyczaj z miernym efektem. Zapominamy o niesmacznym początku i przenosimy się do 2017 roku. To wtedy w trakcie trasy 57th & 9th Sting wszedł ze swoim zespołem do kilku amerykańskich studiów i na nowo nagrał klasyki The Police. Miało być "refitted and rearranged", a wyszły wierne kopie oryginałów. Tak jest w przypadku Every Breath You Take, Message In A Bottle czy Walking On The Moon. Odbiór nowych nagrań jest pozytywny, ale brakuje tu elementów zaskoczenia i świeżości – czegoś, co nadałoby nagraniom nowej wartości i zwyczajnie dałoby powód do ich wydania. Ciekawie wypada So Lonely, zagrane w niższej tonacji. To chyba jedyny utwór w zestawie, który przebija oryginalną wersję, nagraną przez The Police. Kawałek, pierwotnie wydany w 1978, mógł drażnić piskliwym wokalem Stinga. Tu jego głos jest bardziej stonowany, czysty, a kiedy trzeba – zdublowany, co daje bardzo interesujący efekt. Ciekawie robi się także w Demolition Man, który zaczyna się od charakterystycznego intro Dominica Millera z użyciem efektu wah-wah. Ta sama zagrywka rozpoczynała również swojego czasu na koncertach inny utwór Policjantów, Driven To Tears. Kompozycja brzmi dynamicznie, mocniej, niż oryginał. Ciekawostką jest nowy bridge, w którym zachowawczą solówkę grają obaj Millerowie – Dominic i jego syn, Rufus. Solidnie wypada również Can't Stand Losing You, po które Sting nie sięgał od czasów koncertów z The Police. Na płycie słyszymy wierną kopię oryginału z 1979 roku. Ciekawszą wersję słyszeliśmy natomiast na ostatnich koncertach trasy promującej My Songs. Tam utwór trwa ponad pięć minut i rozpoczyna się jamem z jamajskim zacięciem. Podsumowując nowe wersje utworów The Police, należy przyznać, że wypadają blado w stosunku do wykonań live z ostatnich tras koncertowych Stinga. Tam bywały uzupełniane przez skrzypce czy akordeon i rzeczywiście odbiegały od znanych nam oryginałów. Nabierały nowych kolorów. W trzeciej grupie utworów na My Songs lądują wykonania popowo-akustyczne, nagrane z udziałem Jerry'ego Fuentesa z The Last Bandoleros. Nowa wersja Fields Of Gold brzmi bardziej plastikowo i patetycznie. Kompozycja nie została przearanżowana, a na pierwszym planie słyszymy gitarę akustyczną (brakuje charakterystycznych zagrywek Millera na gitarze klasycznej). Dodano również nowe, przestrzenne syntezatory i delikatny, ale elektroniczny rytm. Fragile dostało nowe wokale, elektroniczny puls, pianino elektryczne, szumy i przedziwne głosy w tle. Brak tu wartości dodanej, czegoś, co przekonałoby słuchaczy do sięgnięcia po nową wersję, a nie oryginał. Całkiem przyjemnie robi się w Shape Of My Heart, może to dlatego, że brzmienie przypomina to oryginalne. Utwór został jednak nagrany na nowo w całości – na pierwszym planie słyszymy gitarę akustyczną (a nie klasyczną) oraz cajon. Na końcu krążka dostajemy kolejną porcję nowoczesnych i "fajnych" hitów, które w zamyśle miały chyba pożreć konkurencję w listach przebojów i Spotify. Nowy Englishman In New York ma rytm... salsy. Dodano również nowe wokale, syntezatory i przedziwne przejścia do refrenów w stylu perkusji z lat 80. W trakcie charakterystycznej przerwy, w której słyszymy wyłącznie elektroniczne uderzenia, dodano dźwięki... trąbiących samochodów. If I Ever Lose My Faith In You to kolejny popis Dave'a Audego. Utwór brzmi jak podkład hiphopowy. Nowe partie wokalu Stinga zostały mocno przetworzone. Po odśpiewaniu każdego wersu słyszymy więc echo z obniżonym głosem w stylu kronik policyjnych. Dzięki takim małym, nowoczesnym smaczkom Sting  z  p e w n o ś c i ą  przypadnie do gustu młodszym pokoleniom. Wersja sprzed ponad 20 lat z akustyczną perkusją i gitarami jest już bowiem przestarzała i po prostu niezdatna do odbioru. Płytę My Songs "wieńczy" Roxanne. Tym razem to nie żaden remiks czy nowe wykonanie studyjne, a fragment koncertu z Paryża z 2017 roku. Co ciekawe, Sting grał wtedy swój hit, miksując go z Ain't No Sunshine Billa Withersa. Ktoś jednak skrzętnie wyciął fragment coveru i na płycie dostajemy trzyminutową Roxanne, zbliżoną brzmieniem do oryginału. 

"Więcej" nie jest synonimem słowa "lepiej". Sting był na bardzo dobrej drodze do wyjścia na artystyczną prostą. Potwierdzeniem może być charakterna płyta 57th & 9th i bardzo udany album 44/876, nagrany z Shaggim. Trudno jednak uznać My Songs za kolejny pełnoprawny album studyjny, chociażby przez remiksy i wykonanie koncertowe. Byłoby to bardzo ciekawe greatest hits i z powodzeniem mogłoby trafić na przykład do boksu "The Best Of 25 Years" z 2011 roku. Dlaczego więc zdecydowano się na publikację My Songs? Z dwóch powodów. Dzięki płycie Sting przez następne półtora roku może skupić się na koncertach i graniu największych przebojów. Możliwe, że przy okazji będzie tworzył materiał na prawdziwie nową płytę studyjną. Drugim powodem publikacji Moich Utworów są pieniądze. W płytę zaangażowano Dave'a Audego i Jerry'ego Fuentesa, którzy nagrywają dla tej samej wytwórni, co Sting – Cherrytree Records. Spoiwem współpracy jest szef wytwórni i przy okazji manager Stinga, Martin Kierszenbaum. Mam nieodparte wrażenie, że to on, a nie Sting stoi za stworzeniem recenzowanego produktu.

WERDYKT: ★★ – nieporozumienie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz