Nick Mason's Fictitious Sports (1981) [Recenzja]

Końcówka lat 70. była dla muzyków Pink Floyd czasem rozłamu. Każdy z czterech filarów zespołu rozpoczął pracę na boku – David Gilmour i Rick Wright nagrali solowe płyty, a Roger Waters przygotował dema pod The Wall i pierwowzór solowego The Pros And Cons Of Hitch Hiking. Co zrobił Nick Mason? Odpowiedź poniżej.

Perkusista zespołu nigdy nie miał zapędów kompozytorskich, co dla większości bębniarzy typowe. Największe dźwiękowe "kreacje" Masona to trudna w odbiorze kompozycja The Grand Vizier's Party z płyty Ummagumma, która bazuje na uderzaniu najróżniejszych przedmiotów. Zasługą Nicka jest również Speak To Me, intro do The Dark Side Of The Moon. Koniec. Tym bardziej dziwić może solowy krążek perkusisty – Fictitious Sports. Okazuje się jednak, że pod medialnym opakowaniem kryją się kompozycje Carli Bley, awangardowej i jazzowej pianistki ze Stanów Zjednoczonych. W praktyce Mason zagrał w utworach na perkusji i zaprosił do studia swoich dobrych znajomych. Już pierwszy utwór Can't Get My Motor To Start intryguje mnóstwem dźwięków. Rytm na werblu uzupełniają szeleszczące gitary i dziesiątki głosów – momentami tworzące chór. Do tego solówka na harmonijce i dęciaki. To całkowita ucieczka od stylu Pink Floyd. Bardzo udany, nieco chaotyczny utwór o kabaretowym zabarwieniu. I Was Wrong to ciąg dalszy jazzowych naleciałości – tym razem z dozą funku. Charakterystyczny riff uzupełniają dynamiczne zwrotki i wokal. Wszystkie piosenki śpiewa na albumie Robert Wyatt z Soft Machine, który występował również na płytach Davida Gilmoura. Wokalista słynie ze swojej pesymistycznej, nieco przytłumionej barwy głosu. W połączeniu z dynamiczną muzyką osiągnięto jednak bardzo ciekawy efekt. Coś, co rzuca się w uszy przy odsłuchu kolejnych utworów, to bardzo dobre brzmienie sekcji rytmicznej. Nie przejmuje całego miksu, ale gra mocno i dobitnie. Tak jest również w Siam, gdzie basista Steve Swallow gra dodatkowo kostką. Intrygujący utwór, który ponownie uzupełnia motyw dęciaków. Kontrastują z nim spokojne refreny. Na uwagę zasługuje solówka na saksofonie Gary'ego Windo, dodatkowo uzupełniana przez bliżej nieokreślone dźwięki atakujące słuchacza na szerokości całej panoramy stereo. Pod numerem czwartym kryje się prawdziwy diament – Hot River. Rozbudowana, mocna ballada z ciekawą sekwencją akordów i nieco dramatycznym tonem. Organy Hammonda i narracyjny fortepian mogą kojarzyć się z grą Ricka Wrighta na płytach pokroju Wish You Were Here. Wyatt śpiewa tu w duecie z Karen Kraft – przełamuje ona dramatyzm głosu Wyatta aranżacją wokalu w stylu piosenki autorskiej. Prawdziwą ozdobą nie tylko tego utworu, ale i całej płyty są rozciągnięte solówki gitarowe Chrisa Speddinga. Niespieszne, trochę w stylu Gilmoura. Uważniejsze ucho zauważy, że w trakcie tej najdłuższej, zamykającej utwór, oprócz wokalizy Kraft, słyszymy również odgłosy tonięcia. Na najwyższą notę zasługuje tu także Mason, któremu zawsze służyły niespieszne rytmy – dzięki nim ma bowiem mnóstwo przestrzeni na improwizowane przejścia na bębnach. Boo To You Too to takie swoiste połączenie Shakin' Stevensa z piosenką kabaretową. Dużo dęciaków, przekolorowane chórki i nieoczekiwane zmiany tempa. Do tego gitarowa solówka i klimat rhythm and bluesa. Przedziwna kombinacja. Do Ya? to całkowita zmiana klimatu. Kompozycja rozpoczyna się od lamentu dęciaków. Powolne tempo łączy się z melancholijnym fortepianem. Wyatt brzmi tu zupełnie jak na swoich solowych, niezwykle ciężkostrawnych albumach. Utwór ma jednak swoje walory, intryguje i potrafi wprowadzić słuchacza w określony klimat. Wervin' to powrót do dynamicznego grania z szalonymi dęciakami i mocną grą sekcji rytmicznej. Ciekawym rozwiązaniem jest trzynutowy, nerwowy motyw fortepianu, brzmiący niemalże jak sekwencer. Ozdobą jest jazzowe solo saksofonu z eksperymentalnymi dźwiękami syntezatora w tle. Album zamyka I'm A Mineralist. Przedziwny, progresywny utwór, który mógłby trafić do jednej szufladki z Hot River. Powolne tempo wyznacza gitara i fortepian. Marzycielski klimat uzupełniają dźwięki dzwonków. Markotny wokal Wyatta uzupełnia dramatyczna trąbka. Nagle pojawia się motyw chóru, wspomagany przez organy. Cmentarny klimat ciągnie się niemalże w nieskończoność – jedyną zmianą są inne akcenty chóru. Męczącą podróż przerywa cisza. Powrót do pierwotnego klimatu. Nagle kolejna zmiana – dynamiczne wejście gitarowego riffu, solówki na puzonie i energicznej perkusji. Co się dzieje? Też chciałbym odpowiedzieć na to pytanie. I'm A Mineralist będzie jeszcze dwukrotnie zmieniał swój klimat, kończąc na powtarzanej "pogrzebowej" konsekwencji. Utwór, który bardzo dobrze podsumowuje złożoność tej płyty – żeby nie powiedzieć "jej chaotyczność".

Nicka Masona w Nicku Masonie nieco mało, co jest często wyznacznikiem recenzji tej płyty. Należy patrzeć na nią jak na projekt sygnowany nazwiskiem perkusisty Pink Floyd. Muzyk miał niemały udział w produkcji krążka, choć jeśli chodzi o zawartość muzyczną i tekstową – to album Carli Bley. Należy przyznać, że płyta się broni. Mimo zmian stylistycznych ma spójne brzmienie instrumentów i swój charakter. Zdarzają się na niej perełki, nie brakuje jednak utworów, wobec których przechodzi się obojętnie. Mocne strony – świetna sekcja rytmiczna i pomysłowość realizacji. Słabe – chaotyczność i zbyt dużo zmian nastroju.

WERDYKT: ★★★★★★ – album z przebłyskami

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz