Manu Katché – The Scope (2019) [Recenzja]

Tej płyty nikt się nie spodziewał. Manu Katché przez prawie dwadzieścia ostatnich lat zadomowił się w klimatach jazzu. W tym roku zaproponował coś zupełnie innego – zestaw popu i jazzu z dużą domieszką elektroniki. Perkusista, występujący niegdyś z Peterem Gabrielem czy Stingiem, postawił na prosty przekaz i oszczędne aranżacje.

Już pierwszy utwór, Keep Connection, dobrze oddaje klimat całego albumu. To dynamiczne granie z zabawą rytmem, podbarwione dodatkowo elektroniką. Tego wysoko nastrojonego werbla i dźwięku małych splashów nie da się pomylić. Utwór dodatkowo przyprawiono dźwiękami kory, afrykańskiego odpowiednika harfy, na której gra Kandia Kouyaté. Glow to rytmiczna, ale melancholijna kompozycja, oparta na motywie pianina elektrycznego. Grę Katchego uzupełniają elektroniczne sample oraz piękne, harmonizujące smyczki. To również pierwszy z utworów z tekstem. Autor powtarza wielokrotnie cztery wersy, a towarzyszy mu Kayla Galland. Katché nie jest wybitnym wokalistą, ale warto odnotować, że to nie pierwszy wokalny performance w jego wykonaniu. Utwory z The Scope mogą kojarzyć się z jego pierwszą solową płytą – It's About Time z 1991 roku. Tam Katché był głównym wokalistą – z różnymi skutkami. Teraz do studia zaprosił plejadę wokalistów, a sam jest bardziej ich uzupełnieniem, a niżeli liderem. Przykładem może być Vice, w którym on sam śpiewa wyłącznie refreny. Zwrotki to sprawka Faddy Freddy'ego – Senegalczyka, który najlepiej odnajduje się w szeroko pojętym soulu. Vice to utwór typowo popowy, ale z wieloma nawiązaniami. Głównym jest brzmienie The Police – zespołu Stinga. Wszak Katché był jego perkusistą sesyjnym i koncertowym. W tle pojawiają się liczne gitarowe pogłosy oraz "łamane" wtrącenia na talerzach. Show Katchego zaczyna się jednak dopiero w okolicach trzeciej minuty. Utwór przechodzi w klimaty jamajskiego dab. Na wokale, gitarę i perkusję nałożone są nieskończone pogłosy. Perkusista niezwykle umiejętnie bawi się akcentami i przejściami. Całość trzyma w ryzach niezwykle energiczny bassowy riff. To jeden z najciekawszych i najbardziej dynamicznych momentów albumów. Overlooking uspokaja atmosferę. Jest gitara akustyczna, jest również fortepian z kapitalnymi wstawkami i solówką. Syntezatory jedynie podbarwiają tło. Całość opiera się na powtarzanym motywie głównym. Klimatyczne granie. Please Do to powrót do klimatów popu. To drugi już utwór, który bazuje na kilkuwersowym, powtarzanym schemacie słów. W tle brzęczy funkowa gitara, przebijają się również jazzowe akordy pianina elektrycznego. Ciekawym zabiegiem jest dodanie przestrzennych, powtarzających się (brzmiących niemalże jak sampel) plumkań fortepianu. Jedną z największych niespodzianek jest singlowe Paris Me Manque. To niezwykle udane połączenie jazzu i rapu. Zmyślnie zbudowano tu rytm – gra zarówno Katché, jak i perkusja elektroniczna. Mocny, szybki rytm genialnie uzupełnia jednak pianino elektryczne i powtarzany motyw Alexandre'a Tassela na flugelhornie. W krótkim niespełna trzyminutowym utworze jest nawet miejsce na jego solówkę. Bohaterem utworu jest jednak raper Jazzy Bass, który napisał i zaśpiewał melancholijny tekst o życiu w Paryżu – o tym, że zmieniła się tożsamość miasta. Bardzo udana rzecz. Let Love Rule to utwór z równie rozbudowanym tekstem, tym razem o szeroko pojętej tematyce miłosnej. Kompozycja, która mocno przypomina utwory z It's About Time – z jedną tylko różnicą. Główne partie wokalu przypadają bowiem Jonathcie Brook. Zmysłowy głos i dużo przestrzeni podbijanej gitarą elektryczną, akustyczną i flugelhornem łączą się ze sobą bez zarzutu. Warto przy okazji sprawdzić wersję śpiewaną na żywo przez Julie Erikssen – w mojej ocenie jeszcze lepiej czuje utwór i przekazuje zawarte w nim emocje. Don't You Worry to powrót do prostego, kilkuzdaniowego przekazu Katchego i bezpretensjonalnego, popowojazzowego grania. Sporo tu elektroniki – w tym samplowanych, przetworzonych głosów i syntezatorów. W teorii to muzyka do windy, ale kompozycje przełamują mocne wejścia gitary elektrycznej i bębnów. W Goodbye For Now dużo klimatu z poprzednika, choć nieco więcej jazzu. Melancholijny motyw na gitarze akustycznej uzupełnia elektronika i mechaniczne wtręty. Soczyście brzmi tu również solówka na gitarze elektrycznej (w roli głównej Patrick Manouguian). Trzeba przyznać, że Katché dał na płycie przestrzeń każdemu z zaproszonych muzyków. Tricky 98' to eksperyment i dodatek do albumu. Manu przyznawał w wywiadach, że duża część kompozycji powstała na podstawie elektronicznych sampli. To może być jedna z nich. Atmosfera wyraźnie nawiązuje do lat 90. – dużo pętli, sztuczne brzmienie talerzy i nieco przestarzały syntezator. Nawet bas wystukano tu na klawiaturze. Ot, ciekawostka. 

Niespodziewany ruch Katchego wyszedł nadspodziewanie udanie. Mimo mocnej rytmizacji partii instrumentów utwory mają w sobie bardzo dużo przestrzeni. Jeśli miałbym skojarzyć tą płytę z określonym klimatem i okolicznościami, to byłby to letni wieczór. Płyta do przeżywania i wielokrotnego zasłuchiwania się, ale z drugiej strony idealna do niezobowiązujących rozmów przy winie czy innych specjałach. Ta równowaga odbija się również na partiach instrumentalnych. Z jednej strony Katché pojawia się tu jako wokalista i pokazuje całą paletę swoich umiejętności gry na perkusji, ale z drugiej strony pozwolił wszystkim swoim współpracownikom na rozwinięcie skrzydeł. Płyta, do której chętnie się wraca.

WERDYKT: ★★★★★★★★  bardzo dobra płyta

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz