Sting – The Last Ship (2013) [Recenzja]


Dziesięć lat trwała niemoc artystyczna Stinga, brytyjskiego basisty i kompozytora. Co prawda, w ciągu poprzedniej dekady muzyk znany z The Police nagrał trzy albumy, jednak były to wydawnictwa zawierające kolejno: muzykę średniowieczną, kolędy i autorskie kompozycje w wersji symfonicznej. Po serii płyt „eksperymentalnych” Sting przełamał się i stworzył The Last Ship – album z nowym, zadziwiającym materiałem autorskim. 

Należy podkreślić, że jest to pierwszy concept album w dorobku artysty - wszystkie utwory tworzą spójną historię o stoczniowcach z Newcastle, rodzinnej miejscowości Stinga. Impulsem do stworzenia tej swoistej opowieści było zamknięcie stoczni, obok której dorastał muzyk. Jak sam przyznaje w wywiadach, rozpoczynając pracę nad tekstami, odkrył antidotum na swoje twórcze niepowodzenia – po raz pierwszy pisząc o losach stworzonych bohaterów, a nie o sobie. The Last Ship zadziwia także brzmieniem. Po latach mieszania popu i rocka Sting postawił na brzmienie akustyczne, niekiedy bardzo jazzujące. Istotą albumu są minimalistyczne aranżacje, przeważnie na gitarę klasyczną i fortepian. Tak jest w przypadku tytułowych dwóch części The Last Ship, wspieranych dodatkowo męskim chórem, akordeonem i orkiestrą symfoniczną. Utwory tworzą kompozycję klamrową albumu, otwierają i zamykają go, przy czym różnią się tekstem i partiami poszczególnych instrumentów. Te, jak i wiele innych kompozycji na płycie, zostało napisanych w walczykowym rytmie 3/4, idealnie pasującym do wykorzystanego instrumentarium. Warto także zwrócić uwagę na znikomą ilość perkusjonaliów (nie mówiąc już o mocnym brzmieniu perkusji), zazwyczaj zdefiniowanej w brzmieniu talerzy. Tak jest w singlowym, ale kameralnym Practical Arrangement czy ponurym, opartym na fortepianowej sekwencji I Love Her But She Loves Someone Else. Wyróżnia się kolejny singiel, And Yet, utwór o wyraźnie zarysowanym rytmie i ciepłych partiach gitary Dominica Millera, który może kojarzyć się z płytami Stnga z końca lat 80. Na płycie występuje też kilka akcentów folkowych, które słychać przede wszystkim w What Have We Got?, opartym na riffie zagranym na skrzypcach. Trzeba jednak przyznać, że muzyka szantowa w wykonaniu Gordona Sumnera nie należy do marzeń fanów. Dziwi też fakt, że oprócz Millera i skrzypka Petera Tickella, Sting nie zaprosił do studia żadnego z pozostałych muzyków towarzyszących mu w tym czasie na trasie koncertowej. Najwyraźniej uznał, że chce odciąć się od dotychczasowej twórczości.

The Last Ship nie jest złym albumem, jednak w obliczu oczekiwania na prawdziwie rockowy materiał, zawiódł oczekiwania części fanów. Brzmienie krążka jest bardzo spójne i nie brakuje na nim mocnych fragmentów. Idealna muzyka na długie, jesienne wieczory.

WERDYKT: ★★★★★★★ – interesująca płyta

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz