Dziewięć lat musieli czekać fani Davida Gilmoura na jego nową, solową płytę. Oczekiwania wobec niej były ogromne i to właśnie nadzieja na album w klimacie najlepszych dokonań Pink Floyd, czy chociaż solowej poprzedniczki "On An Island" zniszczyły wielu rzetelny odbiór "Rattle That Lock". Nagranie, co niepodobne do Gilmoura, nie jest spójne i opiera się na kilku muzycznych gatunkach.
Artysta postanowił promować swoje nowe dzieło utworem tytułowym, który idealnie nadał się do podbijania list przebojów. Rattle That Lock to pięciominutowy kawał porządnego rockowego grania, z wyraźnym, chwytliwym refrenem i partią chóru. Rytm oparto na jinglu nagranym przez Gilmoura na dworcu kolejowym we Francji. Sam muzyk przyznał, że słysząc sygnał pojawiający się przed zapowiedzią spikera miał ochotę tańczyć i rzeczywiście, w połączeniu z charatkerystycznym brzmieniem starego Fendera Esquiera i akcentów na Hammondach, utwór jest bardzo dynamiczny. Warto także podreślić mądry tekst żony Gilmoura, Polly Samson, która na podstawie "Raju Utraconego" Johna Miltona stworzyła historię o zbuntowanym aniele. Mimo tego, nie wszyscy fani byli zadowoleni z przebojowego charakteru utworu i mogli mieć spore wątpliwości dotyczące zawartości nieopublikowanego jeszcze wtedy albumu. Drugi singiel, Today, mógł niepokoić jeszcze bardziej. To utwór niemal żywcem przeniesiony z lat 80' (mogący kojarzyć się z krążkiem "About Face"), pełen mocnych gitar, pianina Rhodes, niekonwencjonalnych partii chórków i syntezatorów. Wielkie brawa dla Guya Pratta za wybitną (podobnie jak w tytułowym utworze), rozbujaną partię basu. Ponadto sześciominutowa całość zaczyna się minutowym intrem imitującym mszę kościelną. Trzeba przyznać, że Gilmour musiał mieć odwagę, by promować album utworami do niego niepodobnymi. Ale pokazał przy tym, że mimo siedemdziesiątki na karku eksploruje nowe terytoria i album może być dużą niespodzianką (a dla niektórych sporym zawodem). Na "Rattle That Lock" znajdziemy bowiem zarówno typowo jazzowe granie (The Girl In The Yellow Dress) z kontrabasem i długim solem na saksofonie, jak i mroczne klimaty Pink Floyd. Te najlepiej oddaje ballada In Any Tongue, która opiera się na zadumanym fortepianie, wolnym rytmie i dramatycznym wokalem. Na końcu utworu znalazło się także piękne, dostojne solo na Stratocasterze. To faworyt wszystkich fanów lubiących klimaty "The Wall" czy "The Dark Side Of The Moon". Warto zwrócić uwagę na Faces Of Stone, utwór w rytmie walca, ozdobiony brzmieniem akordeonu i muzycznie wracający do lat młodości matki Gilmoura, o której mówi tekst. W Dancing Right In Front Of Me można znaleźć wyraźne nawiązania do Beatlesów czy Stinga. Delikatne zwrotki, ozdobione smykami, przyjemnie kontrastują z mocnym riffem i porywającym solo. Perełką jest także A Boat Lies Waiting, wyrażający tęsknotę za przyjacielem Gilmoura z Pink Floyd, klawiszowcem Rickiem Wrightem. Oparty jest na melancholijnym brzmieniu fortepianu i gitary hawajskiej. W tle słyszymy głos adresata utworu. Dodatkiem do tej jakże niejednorodnej mieszanki są trzy utwory instrumentalne – Beauty, przechodzące z zadumy do dynamizmu, oraz 5 A.M. i ...And Then kolejno otwierające i zamykające album, oparte na tej samej sekwencji akordów i brzmieniu orkiesty, różniące się od siebie aranżacją.
Niewiele jest aż tak dwuznacznych albumów jak ten. Całość wypada dosyć mizernie i niespójnie, ale pojedyncze utwory to dzieła sztuki. Można odnieść wrażenie, że utwory pochodzą z różnych sesji i lat. Intrygująca mieszanka prezentująca możliwości legendy gitary w pełnej krasie.
WERDYKT: ★★★★★★★★ – bardzo dobra płyta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz