David Bowie – Reality (2003) [Recenzja]

Po bardzo udanym powrocie do klasycznego nurtu twórczości i trasie promującej album Heathen David Bowie po niedługiej przerwie w 2003 roku powrócił do studia. Reality zostało zarejestrowane pomiędzy dwoma dużymi trasami wokalisty i mocno różni się od swojego poprzednika.

Album otwiera singlowy New Killer Star, oparty na samplowanej gitarze Gerry’ego Leonarda. Ta sama metoda pojawiła się już na poprzedniej płycie w Sunday czy Heathen (The Rays). Utwór ma swingujący rytm i przepełniają go mocne gitary. To klasyczny Bowie, znany z lat 70., wyróżniający się dodatkowo charakterystycznym refrenem. Druga propozycja na płycie, Pablo Picasso, to jeden z dwóch coverów znajdujących się na Reality. Utwór grany oryginalnie przez The Modern Lovers został znacząco uwspółcześniony. Jest tutaj miejsce na sample, dużo gitar z pogłosem oraz niezbyt wysublimowane klawisze. Uwagę przykuwa latynoska solówka na gitarze. Największym atutem utworu jest natomiast aranżacja wokalu. Bowie śpiewa tutaj w wysublimowanej, delikatnej harmonii. Never Get Old to krótki, przebojowy utwór, z wyraźnym podziałem na zwrotki i refreny. Ponownie prym wiodą tu harmonie, które Bowie stworzył wraz z basistką, Gail Ann Dorsey. Pozytywny odbiór utworu niszczy nieco kiczowata solówka na syntezatorze, dodatkowo wsparta pianinem. The Loneliest Guy przenosi słuchacza w zupełnie inny klimat. To prosta, fortepianowa ballada, dodatkowo wsparta gitarami elektrycznymi z pogłosem. Bowie śpiewa tutaj wyjątkowo subtelnie i wysoko. Brakuje tu jednak punktu kulminacyjnego i czegoś, co bardziej zapadałoby w pamięć. Looking For Water to powrót do klimatów rocka. Na pierwszy plan wysuwa się tu agresywny rytm perkusji nadany przez Sterlinga Campbella. W połączeniu z przenikliwymi gitarami dodatkowo przepuszczonymi przez efekt Whammy, wychodzi iście punkowy kawałek. Głównym elementem kompozycji jest tytułowa fraza, wielokrotnie powtarzana przez Bowiego (po raz kolejny fantastyczne harmonie), która przewija się przez cały utwór. Co ciekawe, brakuje tutaj wyraźnego refrenu. Po raz kolejny słabym punktem jest brzmienie instrumentu klawiszowego – w tym przypadku organów. Brzmią one jak preset wgrany na edukacyjny keyboard Casio. Jeden z ciekawszych utworów na płycie, She’ll Drive The Big Car, przypomina klimat płyty Heathen. Kompozycja opiera się na potężnych, smętnych akordach. Jest tu także miejsce na harmonijkę i mocne syntezatory, a wokal Bowiego z delikatnym przesterem, wydaje się urzekająco melancholijny. Półakustyczne, beztroskie Days przypomina klimatem bardzo źle wyprodukowaną płytę Hours. Rytm tworzą tutaj bębny djembe, a w refrenie pojawia się także perkusja i bas. Nuży wielokrotnie powtarzana fraza śpiewana przez Bowiego, a całkowitym nieporozumieniem jest dziecinne brzmienie syntezatorów (według informacji prasowych gra na nich sam wokalista). Fall Dogs Bomb Moon to, jak przyznał Bowie, utwór napisany w pół godziny. Coś w tym jest, jest na swój sposób prowizoryczny i słabo rozbudowany. To bardzo przeciętny, rockowy kawałek, w którym jedynym ciekawym elementem są liryczne wstawki gitary elektrycznej. Try Some, Buy Some George’a Harrisona to kolejny utwór, który został zniszczony przez klawisze. Imitują tutaj akordeon, chór oraz mandolinę. Efekt jest kiczowaty, a utwór ratuje jedynie wokal Bowiego. Najmocniejszy, punkowy Reality, to zarazem jeden z najlepszych utworów na płycie. Prawdopodobnie dlatego, że jest w nim za mało przestrzeni, żeby słychać było w miksie jakiekolwiek klawisze. Ta przepełniona gitarami kompozycja przywodzi mi na myśl chaotyczne utwory z czasów Trylogii Berlińskiej. Tytułowy kawałek jest bardzo energetyczny i w nienarzucający się sposób także chwytliwy. Zamykający Bring Me The Disco King całkowicie zmienia klimat płyty. Ta typowo jazzowa kompozycja, oparta na samplowanej perkusji (pochodzącej z sesji do albumu Black Tie White Noise), jest popisem pianisty Mike’a Garsona, grającego serię wysublimowanych akordów. Bowie urzeka swoimi partiami wokalnymi, a w ostatnich dwóch minutach zostawia pole do popisu swojemu klawiszowcowi. Ballada odstaje od innych utworów także, jeśli chodzi o długość – trwa bowiem prawie osiem minut.

Reality jest całkiem dobrym albumem, który został mocno zniszczony przez słabą produkcję. Dziwi mnie fakt, że był za nią odpowiedzialny Tony Visconti – człowiek, który wyprodukował z Bowiem kilka świetnych brzmieniowo albumów. Najmocniejszą stroną płyty są urzekające harmonie Bowiego. Album jest zestawem komercyjnych piosenek z niewykorzystanym potencjałem. Klimat Reality bardzo dobrze zresztą oddaje kiczowata, animowana okładka.

WERDYKT: ★★★★★ – przeciętna płyta

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz