Pink Floyd – The Endless River (2014) [Recenzja]


Gdy w lipcu 2014 roku pojawiła się nota prasowa o nowym albumie Pink Floyd, wielu przecierało oczy ze zdumienia. Od wydania poprzedniej płyty minęło dwadzieścia lat, a muzycy tego legendarnego zespołu negowali nagranie kolejnej w przyszłości. Nie bez powodu krytycy uważali więc, że płyta "The Endless River" będzie wyłudzeniem pieniędzy od fanów, którzy i tak kupią muzykę sygnowaną nazwą bandu.

Płyta jest niemal w całości instrumentalna, złożona z osiemnastu utworów i tematów, które łączą się i tworzą jedną suitę. Wśród nich znaleźć można niemal wszystkie chrakterystyczne cechy muzyki Pink Floyd. Album zaczyna się ambientowym wstępem, Things Left Unsaid, który w połączeniu z następnym utworem, It's What We Do, może kojarzyć się z legendarnym Shine On You Crazy Diamond. Dwie części dynamicznego Allons-y przywołują Run Like Hell z płyty "The Wall", a Skins z solówką na bębnach Nicka Masona to słyszalne nawiązanie do wstępu Time czy A Saucerful Of Secrets. Na albumie nie ma sensu więc szukać przełomowych pomysłów. Utwory, nagrywane początkowo w 1993 roku, a dopieszczane w tracie sesji w 2013 i 2014 roku, stanowią przede wszystkim akt pożegnania z fanami. Mają one także ukazać potencjał niedocenianego klawiszowca, Richarda Wrighta. Większość utworów opiera się przede wszystkim na brzmieniu fortepianiu czy pianina elektrycznego. Szczególnie wzruszającym momentem jest mający coś z intra, delikatny The Lost Art Of Conversation i następujący po nim On Noodle Street. Ten drugi, niespełna dwuminutowy utwór ma niezwykle kameralny klimat, opiera się na jazzującej linii basowej, pianinie Rhodes i lekkich przygrywkach Gilmoura. Pojawiający się co pewien czas syntezator gwarantuje dreszcze. Ciekawą historię posiada krótka kompozycja Autumn '68, której tytuł stanowi nawiązanie do optymistycznego Summer '68 z płyty "Atom Heart Mother". Nagranie istotnie pochodzi z tytułowego roku, Wright jammuje przed koncertem na organach sali Royal Albert w Londynie. Warto odnotować także Talkin' Hawkin', kolejny utwór Pink Floyd, w którym pojawia się komputerowy głos sparaliżowanego astrofizyka, Stevena Hawkinga. Punktem kulminacyjnym płyty jest Louder Than Words, jedyna kompozycja z tekstem. Sumuje długą karierę zespołu, opowiada o chemii zachodzącej między muzykami w trakcie procesów twórczych. Utwór wieńczy charakterystyczna solówka Gilmoura.

"The Endless River" nie jest przełomowym albumem, kopalnią nowych, rockowych szlagierów. To płyta dla koneserów słuchających płyt "od deski do deski", niestety coraz rzadziej spotykanych. To także szansa, by ostatni raz posłuchać Wrighta grającego na charakterystycznych organach Farfisa czy Gilmoura bawiącego się efektami EBow czy Whammy. Panowie z Pink Floyd z klasą żegnają się z fanami i schodzą ze sceny.

WERDYKT: ★★★★★★★★ – bardzo dobra płyta  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz